Dostałeś indeks, legitymację – zostałeś (prawie) pełnoprawnym członkiem społeczności uczelni. Na prawdziwego studenta pasują cię dopiero otrzęsiny. To zabawa związana z przyjmowaniem przyjętych na pierwszy rok w szeregi braci studenckiej.
Studenckie otrzęsiny to nie moda ostatnich lat. Ich początki sięgają średniowiecza, kiedy powstawały uniwersytety. I od tego czasu egzamin pasowania studentów pierwszego roku stał się tradycją. Ten sprawdzian przyjmował najróżniejsze formy, nieraz drastyczne i okrutne, włącznie ze znęcaniem się nad pierwszoroczniakami. Jest m.in. wzmianka z 1684 roku, że niejaki Joseph Webb został wyrzucony z Harvardu za przesadnie bolesne traktowanie innych. Zjawisko otrzęsin wówczas nazywano beania. Student poddawany przez starszych kolegów „egzaminowi”, nieraz w bardzo wymyślny sposób, musiał wykazać się nie lada cierpliwością i wytrzymałością.
Współczesne otrzęsiny to sielanka w porównaniu z dawnymi czasy. Na ogół zabawy są niegroźne, a wspomina się je latami. Najbardziej znaną imprezą początku roku akademickiego jest „WOW! Wielkie Otrzęsiny”, odbywająca się w większości dużych ośrodków akademickich.
Najczęstszymi metodami pasowania, czyli „kocenia” na studenta są: malowanie twarzy (najczęściej kocich wąsów, czy po prostu słowa "KOT" na czole), bicie paskami (pasowanie na studenta), spłukiwanie głowy, płacenie haraczu, publiczne śpiewanie piosenek, miauczenie, mierzenie sali klubowej za pomocą zapałki. A wszystko to przy muzyce, tańcu i piwie. Otrzęsiny dają okazję poznania studenckiego życia od innej, weselszej strony…