Wojciech Smarzowski na ekranie bezlitośnie rozprawia się ze współczesną Polską. Pokazuje nasze wady, najgorsze cechy, wszechobecną korupcję, zawiść, nienawiść. Bagaż przeszłości, skłonność do oszustw, nietolerancję. Jego kolejne obrazy są lustrem stawianym przed widzem. Tym razem sięgnął po Pod Mocnym Aniołem – głośną, wyróżnioną nagrodą NIKE książkę Jerzego Pilcha. Powieść-rozliczenie z alkoholizmem, historię pisarza z Krakowa o imieniu Jerzy. Jego pijackich ciągów, odwyków, prób walki i poddawania się nałogowi.
Smarzowski pokazuje degrengoladę. Tworzy panoramę polskiego picia. Ksiądz, inteligent, kierowca tira, bezrobotna kobieta tułająca się w Polsce. Upadek zawsze wygląda tak samo. Kiedy po wielodniowym ciągu bohaterowie budzą się w rowie w delirycznym widzie, nie różnią się od siebie niczym. I wciąż powtarzają te same błędy. Postawiliśmy pana na nogi, gdzie pan teraz, kurwa, pojedzie? – mówi kierownik oddziału szpitalnego do Jerzego. A Jerzy wsiada do taksówki i jedzie do tytułowej knajpy.
To film o bezsilności. O pułapce inteligenta, który znajduje kolejne powody, by usprawiedliwić się w swoich oczach. Rozumie, co się z nim dzieje, ale nie potrafi powiedzieć sobie stop. Wpadając w otchłań nałogu ciągnie ze sobą bliskich. I wszystkich ze swojego otoczenia. Jak zawsze u Wojciecha Smarzowskiego, w Pod mocnym aniołem piekielnie dużo włożyli aktorzy. Zaufani, wieloletni współpracownicy reżysera: Robert Więckiewicz, Marcin Dorociński, Kinga Preis, Marian Dziędziel, Arkadiusz Jakubik.
Alkohol jest polską plagą. Z kolei Martin Scorsese punktuje największe uzależnienie Ameryki. Chciwość. Chorobliwą żądzę posiadania, ale też dominowania, wywyższania się. Poczucie bezkarności, jakie pozornie dają pieniądze.
To rewers amerykańskiego snu. Wilk z Wall Street oparty jest na prawdziwej historii oszusta, Jordana Belforta. Zaczął od groszowych akcji spoza Wall Street. Ale z czasem stawki zaczęły rosnąć. Drwił ze swoich klientów. Kłamał, łgał, naciągał, oszukiwał. Aby tylko ktoś zainwestował, często jedyne oszczędności, w niepewny interes. Bohater swoją komisję dostawał od transakcji.
Scorsese portretuje dorobkiewicza. Człowieka, który nagle, bez skrupułów, sięga po miliony dolarów. I chce coraz więcej. Umiejętnie gra z amerykańską naiwnością. Buduje imperium, rzuca się w wir alkoholu, płatnego seksu, kokainy. Dzikich orgii w luksusowych rezydencjach, narkotycznych wypraw ekskluzywnymi jachtami. Kupuje pogardę dla innych ludzi i przekonanie, że może sobie pozwolić na wszystko.
Nowojorski reżyser pokazuje miałkość biznesowych gigantów i ich przeraźliwą arogancję. Ale również pustkę tego świata, iluzoryczność przyjaźni. Łatwość, z jaką człowiek zostaje samotny, kiedy podwinie mu się noga.
Podobnie, jak Smarzowski, Scorsese nie lubi zmieniać współpracowników. To kolejny jego film z Leonardo DiCaprio w roli głównej. Aktor jest świetny jako tytułowy Wilk.... Jednocześnie demoniczny i prymitywny, atrakcyjny i odstręczający, szarmancki i prostacki. Wciela się w Nikodema Dyzmę dzisiejszych USA. Faceta, który będąc moralnym zerem, ma nos – potrafi zrozumieć system i umiejętnie nim manipulować.
Wielokrotnie reżyser puszcza oko do widza i nawiązuje do najsłynniejszego filmu o maklerach – Wall Street. Ale w obrazie z 1987 roku Oliver Stone proponował chłodną analizę świata finansjery. Scorsese robi satyrę. Gag goni tu gag, a przerażenie przykrywa śmiech. Momentami zbyt płytki, ciągnie za długi film w stronę sloganowego manifestu. Ale wciąż, jest to manifest aktualny i istotny. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy w dobie kryzysu cały świat próbuje wyleczyć się z kaca świata finansjery.
Oba te filmy są w gruncie rzeczy obrazami ludzkiej słabości. Zagubienia. Chwili, kiedy życiem bohaterów zaczyna rządzić nałóg. Inny nałóg. Ale ta różnica między amerykańskimi i polskimi żądzami też jest ciekawa.