Perspektywy rozmawiają
Uczelnie stały się chłopcem do bicia, a tymczasem pracy nie ma w naszym kraju, a nie po naszych uczelniach - mówi dr Magdalena Zawisławska, zastępca dyrektora Instytutu Języka Polskiego na Uniwersytecie Warszawskim.
NS: Rekrutacja za nami. Maturzyści właśnie podjęli decyzję, która wpłynie na znaczną część ich życia. Jednocześnie mówi się, że dla magistrów i tak nie ma pracy. Co maturzysta ma o tym myśleć?
MZ: Od jakiegoś czasu trwa rodzaj nagonki na uczelnie. Słychać głosy, że dyplom nie ma już sensu, że edukacja przechodzi kryzys. Że produkuje się taśmowo magistrów, dla których nie będzie pracy. Ma to fatalne konsekwencje, ponieważ na uczelniach rozprzestrzeniło się poczucie bezsensu studiowania. Co więcej, ten brak entuzjazmu jest zaraźliwy. Nie pamiętam, żeby w czasach moich studiów było coś podobnego, taka bierność i zniechęcenie.
Czy edukacja wyższa przechodzi kryzys? Zniechęcenie wynika stąd, że ludzie zastanawiają się, czy ich studia mają sens. Od 2009r. spada wskaźnik zatrudnienia wśród magistrów.
Magistrów rzeczywiście jest "jak psów". W dużej mierze winna jest komercjalizacja uczelni, czyli rosnące jak grzyby po deszczu płatne studia w rodzaju "przyjdź, nie rób nic i dostań prestiżowy papier". Tego typu parodie uczelni faktycznie można nazwać fabrykami dyplomów a pamiętajmy, że do statystyk, które rzekomo mówią o bezrobociu magistrów wliczają się wszystkie szkoły wyższe. Swoją drogą statystyki, którymi obwarowują się media w walce z systemem edukacji, w rzeczywistości nie potwierdzają tezy, że dyplom jest bez sensu. Magister wciąż znajduje pracę i zarabia więcej. Warto sięgnąć do statystyk bez pośredników.
Jestem też przeciwna obecnemu systemowi finansowania kierunków studiów, który uzależnia dotację od liczby studentów. To w oczywisty sposób obniża poziom nauczania. Studenta traktuje się jak chodzącą skarbonkę, robi się wszystko, żeby jak najwięcej studiujących dotrwało do końca studiów, nawet jeśli są to osoby bardzo słabe.
Natomiast, jeśli chodzi o możliwości znalezienia pracy, jest to po prostu ogólny problem w Polsce. Nie wiedzieć czemu, zaczęto zwalać winę na edukację. Uczelnie stały się chłopcem do bicia, a tymczasem pracy nie ma w naszym kraju, a nie po naszych uczelniach.
Znaczenie ma również kierunek studiów. Nie można tak samo mówić o studiach humanistycznych jak o kierunkach zamawianych. Może "problem" z uczelniami to problem humanistyki?
Problem ze znalezieniem satysfakcjonującej pracy nie jest problemem danego kierunku czy studiów w ogóle. Pod tym względem humanista nie różni się od inżyniera. Albo od fizyka teoretycznego, który w zawodzie może pracować tylko w jednostce naukowej lub w szkole. Kierunki zamawiane również nie są odpowiedzią na problem. Ludzie idą na nie często z przymusu, ze względu na prestiż, choć te studia nijak mają się do ich zainteresowań. Wiele osób nie kończy takich kierunków.
Problem z uczelniami to nie problem humanistyki. To bardziej problem mentalności studenta. Obniżyły się morale, ambicje, chęć działania.
Czy winne temu zniechęceniu są media?
Skądś tę wiedzę o bezsensie studiowania ludzie czerpią.
Ministerstwo jednak walczy o jakość edukacji, ostatnio zwłaszcza walczy o humanistykę. Jakiś czas temu odbyła się dyskusja nad Pakietem dla humanistyki. Aby poszerzać horyzonty młodych ludzi, na każdym niehumanistycznym kierunku miałby się pojawić przedmiot humanistyczny. Do tego lekcje filozofii w liceach.
Pakiet nie jest dobrym pomysłem dlatego, że zmuszanie przynosi zazwyczaj przeciwny efekt. Jako językoznawca miałam na swoich zajęciach grupki studentów z kierunków przyrodniczych i to było bardzo przykre patrzeć na ich męki. Nie każdego interesują rozważania z semantyki porównawczej i co więcej, nie każdego muszą interesować. Studia powinny być świadomym wyborem. Jeśli ktoś obiera drogę ścisłowca zgodnie z zainteresowaniami, wie, o czym chce się uczyć. To samo z humanistami. Dlaczego nie zorganizujemy dla nich kursu fizyki kwantowej? Są co prawda dziedziny zazębiające się, których łączenie ma sens. Tak jest na przykład wśród prawników, którzy potrzebują wiedzy językoznawczej i chętnie zapisują się na takie zajęcia.
Studia powinny mieć jak najmniej wspólnego ze szkołą. Nie chodzi o to, żeby odgórnie dostać plan i siedzieć potulnie na wykładzie. Swoją drogą nie znoszę wykładów, to najmniej efektywna forma nauczania. Lepiej jest jak najbardziej aktywizować studenta.
Czy humanista na rynku pracy równy jest inżynierowi, jeśli jeden i drugi mają pasję i entuzjazm?
Zadaniem studiów wyższych nie jest przygotowanie do zawodu, od tego są szkoły zawodowe. Humaniści zawsze mieli – i powinni mieć – te cechy, które ogólnie mówiąc kojarzymy z inteligencją jako grupą społeczną. Mają bardzo duże zdolności komunikacyjne oraz wszystkie tak zwane umiejętności miękkie. O humanistach jako pracownikach często mówi się z podziwem "oni jakoś tak ładnie potrafią mówić". Nie jestem jednak zwolennikiem "dawnego" uniwersytetu, z greką i łaciną. Tak jak w filmie Nic śmiesznego, kiedy Adaś Miauczyński wymienia cechy prawdziwego humanisty...
Tak długo, jak wybór drogi życiowej jest świadomy, każdy powinien się jakoś odnaleźć.
Jedni maturzyści idą na studia, które ich interesują. Inni idą na takie studia, o których mówi się, że dają pracę. Wreszcie jest grupa niezdecydowanych, ludzi, którzy nie interesują się niczym konkretnym i nie wiedzą, gdzie chcieliby pracować. Czy maturzysta dokonuje świadomej decyzji idąc na studia? Ma przecież wgląd w program studiów w Internecie.
Właśnie problemem jest brak świadomości, co mogą nam dać określone kierunki i jakie w ogóle są studia. Zainteresowania młodych ludzi często nie są wykrystalizowane, ludzie nie znają swoich własnych predyspozycji lub mylą je z naciskiem płynącym z różnych stron. Tu jest miejsce na ogromną rolę doradztwa zawodowego, działań ministerstwa lub samych uczelni. Trzeba wyjść do liceów i pokazać uczniom możliwości związane z różnymi kierunkami. Dobrym pomysłem jest na przykład rok zerowy, na którym student miałby przedmioty z różnych dziedzin, poznał życie akademickie i zdecydował, co chce dalej studiować. Należy z dużym wyprzedzeniem sprawdzać kompetencje licealistów, pomóc im w wyborze i zyskać tym samym świadomych studentów. I to jest zadanie szkoły, nie uczelni. Nie ma w tej chwili źródła wiedzy, z którego maturzysta mógłby czerpać dokonując wyboru swojej drogi życiowej.
Bardzo dobrym pomysłem są "Ścieżki Kopernika" – projekt MNiSW. Uczniowie mogą brać udział w różnych projektach naukowych. Mój instytut prowadzi "Laboratorium Językowe" – młodzież uczy się tam, jak robi się korpusy językowe. Taka popularyzacja nauki jest świetną zachętą do podejmowania dalszych poszukiwań już na poziomie studiów.