Rozmowa z profesorem Krzysztofem Dołowym, Kierownikiem Katedry Fizyki SGGW.
Co by Pan doradził młodym ludziom pragnącym zrobić doktorat?
Czym się powinni kierować przy wyborze wydziału bądź instytutu?
Najpierw musiałbym zapytać takiego młodego człowieka o motywację, o powody, dla których chce zrobić doktorat, bo mogą być one bardzo różne.
Inne niż pragnienie zrobienia kariery naukowej?
To jest zdecydowanie najmniejsza grupa. Większa to ci, którzy chcą poprawić swoją pozycję na rynku pracy. A największa, stanowiąca może połowę, jeśli nie trzy czwarte wszystkich doktorantów to ludzie, którzy zapragnęli przedłużyć sobie studia, którzy nie bardzo wiedzieli, co ze sobą dalej zrobić, którzy nie znaleźli pracy bądź nie chcieli się poddać rygorom, które się z nią łączą. W takich przypadkach wybór nie wynika z ich zainteresowań – wybierają dowolny kierunek, czasem dość odległy od profilu studiów. Chcą mieć status doktoranta, bo sądzą, że ułatwi im to poszukiwanie pracy, a przy tym da poczucie pewnej stabilizacji. Zaznaczmy, że nie jest to zjawisko typowo polskie; podobnie jest w Europie, gdzie wielu młodych ludzi chciałoby skończyć drugi, a potem nawet trzeci fakultet, w zasadzie wszystko jedno jaki, aby tylko przedłużyć sobie młodość. Inaczej w Stanach Zjednoczonych, gdzie takie postępowanie zostałoby uznane za jawne marnotrawstwo czasu, tych czterech lat, które z powodzeniem można by było poświęcić na ugruntowanie swej pozycji zawodowej.
Można chyba przyjąć, że ta grupa ludzi będzie szukała najsłabszych uczelni…
Niekoniecznie, ale przede wszystkim takich, gdzie studia doktoranckie będą najmniej absorbujące, gdzie nikt im specjalnie nie będzie zawracał głowy. I będą mieli dużo wolnego czasu na własne przyjemności.
A druga grupa?
Tych, którzy pragną podnieść swoją pozycję zawodową. Oceniam, że stanowią oni jedną trzecią ubiegających się o studia doktoranckie. I przeważnie nie robią tego od razu po studiach, lecz po kilku latach, w trakcie których już coś osiągnęli w swoim zawodzie. Przewidują, że tytuł doktora ugruntuje ich pozycję. Pragną się wyróżnić z grona magistrów, których w wielu dziedzinach istnieje ogromna nadprodukcja – wymieńmy tu choćby ekonomię, zarządzanie, prawo czy pedagogikę. Może to też być motywacja czysto ekonomiczna: weterynarz, który będzie mógł na drzwiach swego gabinetu wywiesić tabliczkę z napisem „doktor nauk weterynaryjnych” z pewnością weźmie za badanie kota więcej niż jego kolega magister. I to jest racjonalny wybór, choć motywowany ekonomicznie, a nie naukowo. Tu bym też jednak uczulał na dziedzinę. Na przykład w Stanach Zjednoczonych zaleca się, aby nie robić doktoratów z przedmiotów humanistycznych, bo nie będzie potem pracy i staniesz się over qualified – będziesz miał za wysokie kwalifikacje na dane stanowisko. Nie zatrudnią cię, bo z góry wiedzą, że bardzo szybko zaczniesz się frustrować i nie będziesz miał motywacji do pracy.
Pozostaje grupa tych, którzy zdecydowani są robić karierę naukową…
Tak, i jest to grupa dość nieliczna. Przypuszczam, choć trudno tu się powołać na jakieś badania socjologiczne, że stanowią oni około dziesięciu procent wszystkich doktorantów. To oni głównie poszukują najlepszego miejsca do zrobienia doktoratu. I tu daje się we znaki brak rankingu studiów doktoranckich, który z pewnością ułatwiałby im dokonanie wyboru.
Sprawdź publikacje
Na co przede wszystkim winien zwrócić uwagę kandydat na naukowca lub ktoś, kto rzeczywiście chce poszerzyć swoja wiedzę?
Przede wszystkim musi sprawdzić czy poprzedni doktoranci danej placówki publikowali swoje prace w najlepszych pismach naukowych. Jest to sprawa absolutnie podstawowa. Jeżeli podczas pisania doktoratu nie wejdą do pierwszej ligi światowej, to już nigdy się tam nie znajdą. Poszukiwanie takich informacji nie jest wcale łatwe, bo nie wiadomo, czy autor danej publikacji jest doktorantem. Najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji jest nawiązanie kontaktu z obecnymi doktorantami danej placówki i po prostu przepytanie ich w tej kwestii.
A jak ustalić, które czasopisma naukowe są najlepsze?
Tu sprawa jest prosta, zwłaszcza jeśli chodzi o dziedziny ścisłe, takie jak matematyka, chemia, fizyka, oraz nauki o życiu, takie jak biologia, rolnictwo czy medycyna. Każde czasopismo ma tak zwany impact factor, czyli, mówiąc obrazowo, „współczynnik rażenia” – liczbę pokazującą, ile razy artykuł ukazujący się w tym piśmie będzie zacytowany w ciągu pierwszych dwóch lat po publikacji. Oczywiście każdy naukowiec chciałby zamieścić artykuł w jednym z tych najlepszych czasopism, ale redaktorzy są bardzo wybredni i publikują tylko 5-10 procent z nadesłanych im prac. Im słabsze pismo, tym mniejszy ma „współczynnik rażenia”, ale też i łatwiej opublikować w nim swoją artykuł. Pamiętajmy też, że im bardziej popularna dziedzina, tym wyższy impact factor mają poświęcone jej czasopisma. Warto również porównać ranking czasopism z ministerialnym Wykazem wybranych czasopism wraz z liczbą punktów za umieszczoną w nich publikację naukową. To też niezła miara.
Czy impact factor ma równie wielkie znacznie w naukach humanistycznych?
Nie aż tak duże, bo przecież jeśli ktoś się zajmuje na przykład Mickiewiczem, to jego prac nie będzie czytał cały świat. Ale są specjalistyczne czasopisma zajmujące się taką czy podobną tematyką. Jeśli doktoranci danej placówki nie publikują swych prac w tych najlepszych pismach z danej dziedziny, to należy takie placówki omijać szerokim łukiem – niczego się w nich nie nauczysz i po prostu będziesz przez kilka lat wykorzystywany.
Sprawdź uczlelnię
Uczelnie lubią się chwalić swymi rozlicznymi kontaktami zagranicznymi.
To jest bardzo ważne, ale trzeba się dokładnie przyjrzeć naturze tych kontaktów. Trzeba się dowiedzieć, czy doktoranci wyjeżdżają na staże naukowe: nie na kilkudniowe wycieczki, ale na trzy- czy pięciomiesięczne pobyty. Czy biorą udział w poważnych międzynarodowych konferencjach – najlepiej zagranicznych, ale też organizowanych tu u nas, w Polsce. Jeśli tak, to jest to bardzo duży plus, bo trudno sobie dzisiaj wyobrazić naukowca, który nie wie, co się dzieje na świecie, który nie poznaje metod pracy w krajach, w których nauka stoi na znacznie wyższym poziomie niż u nas. Nie mówiąc już o tym, że nawiązywane w trakcie takich stażów kontakty są bezcenne i będą owocowały w przyszłości, również jeśli chodzi o indywidualną karierę.
Niedawno powstał ministerialny ranking jednostek naukowych. Czy można go uznać za miarodajny?
Jest z tym zawsze bardzo duży problem. Trwają spory o kryteria, jakie powinno się w tego typu rankingach stosować. Do tego ministerialnego zgłoszono całą masę poprawek i ustalono, że za dwa lata powstanie nowy, znacznie udoskonalony. Niemniej jednak, może on służyć za dodatkową wskazówkę. Instytut zaliczony do pierwszej kategorii będzie z pewnością lepszy niż ten, któremu dano kategorię trzecią. Nie ukrywajmy przy tym, że za tymi rankingami toczy się walka o pieniądze, i że każda jednostka naukowa będzie się starała przedstawić w jak najlepszym świetle.
Wróćmy zatem do naszego ambitnego kandydata na doktoranta. Czego jeszcze powinien się dowiedzieć?
Powinien stwierdzić, jak liczna będzie grupa jego kolegów. Jeśli nie jest to asystentura, gdzie występuje relacja typu mistrz-uczeń, i gdzie uczysz się i pracujesz u kogoś przez wiele lat, to znacznie lepsza jest duża grupa doktorantów. Jeśli będzie ich trzech lub czterech, to raczej na pewno będą się tułać, bo nikt nie będzie chciał poświęcić im więcej czasu, nikt nie zorganizuje im dodatkowych, specjalistycznych wykładów. Co to jednak znaczy duża grupa? To znaczy co najmniej kilkanaście osób, ale prawdę mówiąc im będzie ich więcej, tym lepiej. Czterdziestu? Bardzo dobrze. Dwudziestu? Dobrze. Pięciu? Bardzo niedobrze.
A może ważniejsze jest to, ilu z nich kończy, a nie ilu zaczyna?
To jest pytanie o skuteczność czy, jak kto woli, wydajność studiów – i to też jest przyzwoita miara. Jak się mają początkowe wyobrażenia do rezultatu końcowego? Jeśli przyjęto czterdziestu doktorantów, a do końca, z pozytywnym rezultatem dotrwało czterech, to takiego miejsca należy zdecydowanie unikać. To po prostu oznacza, że albo przychodzą tam niepoważni ludzie albo w niepoważny sposób są uczeni. Dochodzą tu jeszcze różne zdarzenia życiowe, takie jak małżeństwo, dzieci, wyjazd czy choroba, ale wynik w granicach 50 procent doktoratów z każdego rocznika należy uznać za przyzwoity.
Kandydat jak detektyw
Czy łatwo znaleźć te wszystkie informacje?
Czasem dość trudno, bo słabe uczelnie i instytuty wolą wielu rzeczy nie pokazywać. Wolą się pochwalić, że mają basen i korty tenisowe, co jest po prostu gadaniem nie na temat. Zakładam wszakże, że posiadacz tytułu magistra zdążył się nauczyć różnych sposobów zbierania informacji i jest na tyle rozumnym człowiekiem, że nie zwiedzie go piękna fasada. Nie wystarczy przejrzeć broszurę reklamową, której, nawiasem mówiąc, lwią część winna wypełniać lista wybitnych osiągnięć naukowych, od Nobla poczynając. Trzeba się również osobiście zaangażować w zbieranie tych informacji, trzeba porozmawiać z doktorantami starszych lat, trzeba poszperać w wydziałowej bibliotece…
A niezwykle istotna dla wielu młodych ludzi sprawa stypendium: o czym może świadczyć możliwość otrzymania takiego wsparcia finansowego?
To także jest bardzo ważne kryterium wyboru, i to nie tylko w osobistym materialnym wymiarze. To również świadczy o podejściu danej placówki do doktoranta. Jeśli nie proponują ci stypendium, to znaczy, że z góry zakładają, że nie będziesz się uczył, i że całe te studia doktoranckie będą fikcją. Albo też zakładają, że będziesz miał pracę na boku, co oznacza, że nie będziesz miał dla nich specjalnie dużo czasu. W Polsce jest wiele takich placówek, które nie oferują żadnego stypendium, a nawet każą ci za te studia płacić. Jest to jawne sprzedawanie papierka, którego kupno może ci się nawet opłacać, ale nie myśl sobie wtedy, że tu chodzi o wiedzę. Jeżeli ci nie płacą, to znaczy, że niczego nie będą od ciebie wymagali. A jeśli niczego nie wymagają, to znaczy, że nawet nie liczą na to, iż coś zrobisz. Będziesz dla nich po prostu piątym kołem u wozu, tolerowanym jednak, bo przynoszącym im pieniądze, które dostają od ministerstwa za każdego doktoranta. To jest proste wykorzystywanie istniejącego u nas systemu finansowania nauki. Przyznam, że osobiście nie wpuściłbym do swej pracowni żadnego doktoranta, który nie otrzymuje stypendium, bo nie mógłbym od niego niczego wymagać.
Nie może być mowy o żadnej innej pracy zarobkowej?
Przyjmuje się, że w naukach ścisłych, eksperymentalnych, jeśli chcesz się czegoś nauczyć, musisz poświęcić temu gros swojego czasu. Oznacza to właściwie, że nie możesz mieć żadnej innej poważnej, etatowej pracy. Co najwyżej możesz udzielać korepetycje. Jeśli więc młody człowiek nie ma finansowego wsparcia ze strony rodziny, to w zasadzie od razu powinien startować do doktoratu za granicą, bo w rozwiniętych krajach stypendium doktoranckie jest dwa, a nawet trzy razy wyższe niż polska pensja profesorska. W Polsce, za dobre uchodzi stypendium w wysokości 1500 złotych. Doktoranci masowo dorabiają na zewnątrz, co odbija się na poziomie uprawianej przez nich nauki, a nauka jest na niskim poziomie, bo niemal wszyscy młodzi muszą gdzieś dorabiać.
Najważniejsze: z kim?
Czy nie rekompensuje tego w jakiś sposób wsparcie socjalne, na przykład możliwość otrzymania pokoju w akademiku?
W niewielkim stopniu i tylko, gdy pokój będzie cichy i tani. Z tego punktu widzenia ważniejsze jednak będzie stwierdzenie, czy da się dorobić w tej pracowni, w której zamierzasz robić doktorat. Czy twój temat finansowany jest przez grant dla profesora lub grant promotorski? Jeśli tak jest, to będzie to bardzo silny argument za wyborem danej placówki. Może się też zdarzyć, zwłaszcza w naukach technicznych, że bliskie twoim zainteresowaniom prace badawcze zlecane są i opłacane przez przemysł. To się jeszcze w Polsce zdarza dość rzadko, ale się zdarza. Wtedy, wykonując pewne prace w laboratorium, będziesz miał możliwość uzyskania dodatkowych zarobków, bez uszczerbku dla swojej pracy naukowej.
Czy duże znaczenie ma liczebność kadry naukowej?
Kadra naukowa to ludzie z tytułami doktora habilitowanego lub profesora. Ich liczba na danej uczelni czy na danym wydziale winna spełniać pewne wymogi formalne, ale wcale nie musi świadczyć o poziomie danej placówki. Nie jest bowiem ważne, ile osób ma tytuł profesorski, ale ilu z nich czynnie uprawia naukę, ilu z nich publikuje swe prace w renomowanych czasopismach naukowych.
Z tego co Pan mówi wynika, że sam wybór placówki, w której chciałoby się zrobić doktorat to poważna, niemal naukowa praca…
I warto się do niej przyłożyć, bo ta jedna decyzja może zaważyć na całej przyszłości. Może doprowadzić do szybkiego zniechęcenia, ale może też spowodować, że nawet ci, którym początkowo chodziło tylko o papierek, rozbudzą w sobie rzeczywiste naukowe zainteresowania.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: ANDRZEJ WRÓBLEWSKI
Prof. zw. dr hab. Krzysztof Dołowy (ur. 1949 r.) – fizyk, chemik, biolog, kierownik Katedry Fizyki w SGGW. Post-doc w Bostonie, Nashville, Glasgow. Visiting profesor w KONE Corp. w Espoo. Uczestnik wydarzeń marcowych, działacz Solidarności w 1980 r., w kadencji 1993-1997 poseł na Sejm z ramienia Unii Wolności. Popularyzator nauki.