Piszę ten tekst na stojąco przy pulpicie. Przez ostatnie tygodnie nieomal bez przerwy siedziałem na czterech literach i sprawdzałem testy maturalne. Teraz tak mnie boli, swędzi i piecze, że muszę wstawać i chodzić. Lęk przed egzaminem w nowej odsłonie jest tak duży, że uczniowie sami proszą o dodatkowe sprawdziany. Nie ma w tym ani krzty ambicji, to tylko i wyłącznie strach przed porażką. A przecież do finałowej rozgrywki zostało jeszcze parę miesięcy. Aż się boję myśleć, jak tylna część ciała będzie mnie boleć w maju.
Ile powinno być próbnych matur?
W mojej szkole zawsze panowała zasada, iż prawdziwa próbna matura może być tylko jedna. Tej idei hołdowaliśmy przez lata. Uważaliśmy bowiem, że im więcej egzaminów próbnych, tym mniej dla nich szacunku. A jak jest tylko jeden, to trzeba go traktować poważnie, bo następnej okazji nie będzie. Po próbnej maturze jest już tylko egzamin właściwy. Wprowadzenie więcej niż jednej próbnej matury to ośmieszanie powagi egzaminu państwowego. Taką mieliśmy tradycję od pokoleń.
W tym roku wszystko stanęło na głowie. Najpierw ktoś przyniósł informację, że w sąsiednich liceach próby są co tydzień. Potem ktoś inny doniósł, że tam nawet plan lekcji jest tak ułożony, aby klasy maturalne mogły raz w tygodniu przystępować do próbnego egzaminu. I tak właśnie robią. Cała nauka w tych szkołach jest podporządkowana cotygodniowym próbom. Skoro oni mogą co tydzień – pytali nasi uczniowie – to dlaczego my robimy to tylko jeden jedyny raz? Co z nami będzie?
Aby nie doszło do buntu, dyrekcja zarządziła, że weźmiemy udział w dwóch próbach. Jedna w listopadzie, a druga w grudniu. To jednak nie uspokoiło młodzieży, dlatego dorzucono jeszcze trzecią próbę w styczniu. Jak na nasze zwyczaje to prawdziwa rewolucja. Trzy próbne matury miesiąc w miesiąc – tego jeszcze u nas nie było. Starzy nauczyciele pukają się w głowy i wydziwiają: od samego udziału w próbach jeszcze nikt niczego się nie nauczył, trzeba siedzieć nad książkami i wbijać wiedzę do głowy. Uczyć się trzeba, a nie chodzić na próbne egzaminy. Jak się nie ma koniecznej wiedzy, to i sto próbnych matur nic nie pomoże.
Niestety, uczniowie nie chcą słuchać głosu rozsądku. Ledwo wyszli z próby listopadowej, a już pytali, kiedy będzie następna. Dopiero w grudniu? A nie może być jutro? Panie profesorze, niech pan zorganizuje dla nas próbny egzamin. Tylko dla naszej klasy, bardzo prosimy. Nowa moda opanowała całą szkołę. Dyrekcja wchodzi do pokoju nauczycielskiego i zadaje jedno krótkie pytanie: Czy zapisuję swoją klasę na próbny egzamin?. Ale przecież dopiero co był – odpowiadam. No wiesz, inne licea non stop organizują próbne matury. Nie możemy być od nich gorsi. Poza tym twoi koledzy zapisali swoje klasy, a więc... Co mam robić? Nikt przecież nie chce być gorszy. Zapisuję klasę, dostaję potem grubą paczkę prac, siadam i sprawdzam.
Ucieczka w poezję
W tym roku przygotowuję do matury klasę matematyczno-fizyczną, czyli tzw. „matfiz”. Taki profil gwarantuje, że młodzież jest na bakier z literaturą, woli bowiem liczyć niż czytać, mierzyć konkretne zjawiska niż analizować wydumane wiersze. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy po pierwszym próbnym egzaminie okazało się, iż prawie cała klasa wybrała analizę poezji jako temat pracy stylistycznej. Drugi temat – rozprawka na podstawie Lalki nie zainteresował prawie nikogo. Nielicznych wyjątków nie liczę, gdyż w każdej klasie trafiają się odmieńcy idący zawsze pod prąd. Skąd w matfizie wzięła się nagła miłość do wierszy? Czyżby pomylili profil i nagle poczuli się humanistami?
Okazało się, że wybór wiersza był koniecznością. W drugim temacie nie chodziło bowiem tylko o wybrany z Lalki fragment, który zawarty był w arkuszu, lecz o odwołanie się do treści całej powieści. To jednak pół biedy, najgorszy kłopot polegał na tym, że aby zrealizować ten temat, trzeba było powołać się na stosowne przykłady z innych lektur. A takich rzeczy matfiz nie lubi najbardziej. Kto tam pamięta, o czym są dzieła, które były omawiane w pierwszej i drugiej klasie? Omówić podany w arkuszu fragment lektury, to jeszcze można, ale przywoływać z pamięci przykłady z innych książek – nie, tego się matfizowi nie robi. Dlatego prawie cała klasa wybrała analizę wiersza. Uczniowie wybrali poezję zgodnie z zasadą, że tonący brzytwy się chwyta.
Głowa mała, żeby to zrozumieć. Na moje pytanie, ile wierszy uczniowie przeczytali w swoim życiu, usłyszałem, że dokładnie tyle, ile było analizowanych na lekcji. Młodzież prosi mnie też, aby omawiać więcej poezji na lekcjach, gdyż większość klasy nastawia się, iż na maturze wybierze wiersz. Są małe szanse, że będzie się znało jakieś lektury, do których trzeba się odnieść przy pisaniu rozprawki, dlatego jedyną nadzieją pozostaje poezja. Byle tylko trafić w wiersz i matura z polskiego będzie właściwie z głowy. Zresztą jakikolwiek by nie był, o wierszu zawsze coś się napisze. Nawet jak się nazmyśla, to prawdopodobieństwo popełnienia błędu jest mniejsze niż w przypadku pisania o lekturach, o których prawie nic się nie wie.
Widać, że matfiz umie liczyć. I całkiem rozsądnie kalkuluje. Jak już lać wodę czy nawet pisać brednie, to najlepiej o wierszu. W przypadku prozy mogłoby to nie przejść. Ciekawe tylko, co powie Centralna Komisja Egzaminacyjna, gdy okaże się, że prawie cała Polska napisała maturę o poezji, a drugiego tematu prawie nikt nie tknął. Być może w końcu zrozumiemy, dlaczego polskim pisarzom tak trudno napisać dobrą powieść, za to całkiem sprawnym poetą może się pochwalić każda miejscowość, a w niektórych jest ich po kilku i wszyscy prawie na miarę Słowackiego czy Mickiewicza. Tylko w prozie nie idzie nam tak łatwo
Żelazny tyłek i wygodne krzesła
Klasy maturalne piszą jak szalone, a nauczyciele sprawdzają. Nie tylko ja jeden żalę się na bolącą d... Wszyscy uczniowie, którzy uczestniczą w licznych w szkole próbnych egzaminach, narzekają na obolały zadek. Z powodu strachu przed maturą coraz częściej i dłużej trzymamy swoje cztery litery na krześle i piszemy testy (to uczniowie) bądź je sprawdzamy (to nauczyciele). Ostatnio miałem taki zalew testów do poprawienia, że złapałem się na tym, iż godzinami nie podnosiłem tyłka z krzesła. Kiedy pożaliłem się na to przed uczniami, odpowiedzieli, że oni mają jeszcze gorzej. W szkole wciąż odbywają się kilkugodzinne próbne matury, podczas których trzeba siedzieć twardo na krześle. Do domu nauczyciele bez przerwy zadają wypracowania do napisania, co też wymaga ciągłego siedzenia. Pupa od tego strasznie boli.
Informacje o katuszach związanych z ciągłym siedzeniem na tyłku dotarły w końcu do dyrekcji. Ta ustaliła razem z Radą Rodziców, że trzeba kupić na maturę nowe wygodne krzesła. Najlepiej wielkości kanapy – o ile nie stoi to w sprzeczności z regulaminem. Przeczytałem cały od deski do deski i nigdzie nie zauważyłem zastrzeżenia o maksymalnym rozmiarze krzesła na maturę. Wszystko zatem w rękach mądrych nauczycieli i troskliwych rodziców. Głupio byłoby źle zdać egzamin z powodu niewygodnych czy zbyt małych krzeseł. Podczas matury głowa ma myśleć, ręka pisać, a dupa wygodnie siedzieć i nie przeszkadzać. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby intymna część naszego ciała zaczęła nagle swędzieć, nie daj Boże, uwierać albo w jakiś inny sposób zdecydowała się zakłócać spokojny przebieg egzaminu.
To jednak nie koniec kłopotów z obolałym zadkiem. Od 2015 roku także matura ustna z języka polskiego, a tę zdają wszyscy, będzie odbywać się na siedząco. Do tej pory abiturient wygłaszał prezentację najczęściej na stojąco. Teraz będzie musiał spocząć na krzesełku. Maturzysta nie będzie już występował z prezentacją, ale realizował zadanie i odpowiadał na pytania egzaminatorów. A to wszystko z pupą na siedzeniu. Zanim jednak usiądzie, wylosuje zadanie, potem posadzi cztery litery na czymś płaskim i w tej pozycji przez kwadrans opracuje swoją wypowiedź. Następnie podejdzie do stolika egzaminacyjnego i znowu usiądzie, aby w tym stanie wyjawić, co wie na wylosowany temat. W dalszej części, ale nadal w pozycji siedzącej, udzieli odpowiedzi na pytania egzaminatorów. Potem dopiero wstanie i wyjdzie. Doprawdy, zmiany w maturze są tego rodzaju, że dają większe szanse osobom o żelaznym tyłku. Kto ma tę część ciała czułą i podatną na niepokój, ten będzie się wiercił i kręcił, a w efekcie uzyska grosze noty.
„D” i trzy kropki
Umiejętność spojrzenia z dystansu na swoje problemy to warunek powodzenia w ich rozwiązaniu. Poczucie humoru też nie zaszkodzi. Dlatego jeśli Szanownego Czytelnika drażni, że w tym tekście wciąż piszę o tylnej części ciała, niech mi wybaczy. Próbuję w ten sposób poradzić sobie z narastającym stresem przedegzaminacyjnym. W tym roku szkolnym jest mi szczególnie trudno. Wszyscy dobrze wiemy, ale może warto przypomnieć tę oczywistą prawdę, że nie tylko uczniowie boją się, jak poradzą sobie na maturze. Podobny lęk przeżywają ich nauczyciele. Także mnie strach zagląda do tyłka (przepraszam za to natręctwo), i to z każdym dniem coraz większy. A strach ma to do siebie, że odbiera ludziom rozum i wystawia ich na pastwę paranoi. I jak tu zapanować nad sobą?
Skutki obaw przed maturą w jej nowej postaci obserwuję każdego dnia w szkole, a potem jeszcze w domu na swoim własnym przykładzie. Aby odpędzić od siebie te strachy, staram się całą swoją pracę nad przygotowaniem uczniów do matury racjonalnie poukładać i punkt po punkcie wszystko dokładnie przemyśleć. Być może pisząc o wygodzie dupy, skupiłem się na mało znaczącym elemencie przygotowań do egzaminu. Nie chciałbym jednak niczego zaniedbać. Wolę dmuchać na zimne. Zresztą kto wie, czy słowo na „d” nie jest najlepszą reakcją na zmiany, jakie zostały wprowadzone do matury.
Oby w maju nie okazało się, że na usta cisną się duże grubsze wyrazy, a „dupa” przy nich to niewinna drobnostka. Mam nadzieję, że Centralna Komisja Egzaminacyjna nie da nam powodu do narzekania. Z poważaniem dla wszystkich ludzi uczących się do matury.