Nauczycieli języka polskiego martwi przegrana walka o zachowanie dobrych manier w mowie i piśmie. Coraz więcej osób akceptuje ordynarne słownictwo. Wulgaryzmy są tak powszechnie stosowane, że wielu użytkowników języka nie dostrzega ich ordynarnego sensu. Także na egzaminie maturalnym niektórzy uczniowie nie wiedzą, co mówią i piszą.
Uwaga, ordynarna mowa
Uprzedzam, że w tej części tekstu podam kilka mocnych przykładów wulgarnej mowy. Jeśli komuś to przeszkadza, niech uda, że nie widzi. Tak należy dzisiaj reagować na ordynarność, chyba że ktoś jest omszałym starcem czy wiekową starowinką albo należy do Bractwa Cnoty Języka czy innych zaprzeszłych organizacji, wtedy niech protestuje. Współczesny człowiek toleruje wszystko, bo też nic mu nie przeszkadza. Szczególnie w mowie.
Przestały zatem razić nie tylko takie słowa, jak cholera, kurna, spadaj, odwal się czy wypierdzielaj, ale także spieprzaj, zajebisty, odjebany, a nawet chujowo czy odpierdolony. Także słowo kurwa straciło swoją moc i znaczy tyle, co dawniej dupa albo kurczę blade. Te i inne wulgaryzmy można usłyszeć nie tylko na ulicy, ale także w telewizji, radiu, kinie, restauracji i w wielu innych miejscach publicznych. Z powodu używania tak mocnych określeń niektórzy zatracili zdolność rozróżniania, co jest przyzwoite, a co nie. Wszystkie słabsze epitety wydają się dostojne niczym mowa biskupa.
Nieprzyzwoicie mówi nie tylko zbuntowana młodzież czy gwiazdorzy rocka, ale także małe dzieci, ludzie dojrzali oraz osoby starsze, zarówno podczas prywatnych kontaktów, jak i oficjalnych wystąpień. Wulgaryzmy słyszy się z ust rocznych dzieci, które dopiero uczą się mówić, oraz od osób przyprószonych siwizną i piastujących wysokie stanowiska, nie wyłączając nawet głowy państwa czy szefa rządu, czego świadkami byliśmy nieraz w nieodległej przeszłości.
Trudno dziś uwierzyć, że jeszcze kilkanaście lat temu nie wszystkie rozgłośnie radiowe puszczały piosenkę Elektrycznych Gitar ze słowami wszystko chuj, gdy obecnie można ją usłyszeć w szkole podczas przerw. Na studniówce też słyszy się takie covery, dla których dawniej jedynym miejscem wykonania była piwnica, garaż albo scena festiwalu w Jarocinie, a nie szkolny bal maturzystów. Jeśli nawet to się komuś nie podoba, to większość woli udawać, że nie słyszy lub nie rozumie, niż ryzykować walkę z wiatrakami.
Kultura maturzysty
Niestety, na maturze jest zupełnie inaczej. Poloniści, którzy walkę z wulgaryzmami, przegrali na całej linii, odbijają sobie tę klęskę na egzaminach. Przedsmak tego, co egzaminatorzy wyprawiają z językiem maturzysty, powinna dać próbna matura, o ile szkolnemu poloniście chciało się sprawdzić wypracowanie zgodnie z kluczem i normami przyjętymi w zespołach Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej.
Choćby uczniowie uchodzili za mistrzów mowy polskiej, ich wypracowanie zostanie w rozlicznych miejscach podkreślone na czerwono i opisane jako potoczne, kolokwialne, a nawet wulgarne. Poloniści oceniają bowiem język tak surowo, jakby pracowali w przedwojennym gimnazjum, gdzie do kąta stawiało się za użycie słowa kiepski, a za dupa skreślało się z listy uczniów i wręczało wilczy bilet. Młodzież nie zdaje sobie sprawy, że zachowania językowe dopuszczalne w życiu codziennym, a nawet przy rodzinnym obiedzie, są całkowicie zakazane i absolutnie niedopuszczalne na egzaminie, tak pisemnym, czyli w wypracowaniu, jak i ustnym, tj. podczas prezentacji i rozmowy z egzaminatorami.
Jak wynika z sondaży, wulgaryzmy stanowią ok. 30 procent słownictwa licealistów, a kolokwializmy dodatkowe 50 procent. Zaledwie co piąte słowo, którym posługuje się współczesna młodzież, nadaje się do użycia na maturze. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Tymczasem egzaminatorów rażą nawet drobne, wydawałoby się, uchybienia. Za niedopuszczalne przestępstwo uchodzi posłużenie się słowem typu kompletnie (np. Wokulski kompletnie nie rozumiał), zamiast wcale, całkowicie albo w ogóle. Kompletnie jest absolutnie zakazanym słowem. Choćby uczeń posługiwał się nim dziesiątki razy podczas swojej kariery szkolnej i nigdy nie został za to skrytykowany, teraz musi wyrzec się tego słowa, gdyż jest kolokwialne.
Zbrodnią zaś, której niczym nie można odkupić, jest użycie słowa dokładnie (w ostateczności można powiedzieć dokładnie tak). Co do wyrażenia w oparciu, głosy egzaminatorów są podzielone, chociaż większość twierdzi, że w oparciu mogą być tylko pchły, natomiast maturzysta powinien powiedzieć tylko i wyłącznie na podstawie (np. na podstawie Pana Tadeusza, a nie w oparciu o Pana Tadeusza). W ogóle uczniowi powinna się nieustannie zapalać czerwona żarówka, skłaniająca go do przemyślenia, czy właściwie posługuje się polszczyzną, czy też wchodzi na bardzo grząski teren kolokwializmów. Najczęściej młody człowiek nie zdaje sobie sprawy, że nie tylko wchodzi, ale całkowicie (nie kompletnie – przypominam) się w tym bagiennym języku pogrąża.
Ile punktów za język?
Na poziomie podstawowym wypracowanie daje szansę na zdobycie 50 punktów, w tym za znajomość ortografii i interpunkcji 3 punkty, za kompozycję, czyli logikę wywodu – 5 punktów, a za kształt językowy aż 17 (styl – 5, poprawność języka – 12). Razem daje to aż 25 punktów, czyli tyle samo, ile za wiedzę i rozumienie literatury. Choćby więc ktoś znał na pamięć wszystkie lektury oraz rozumiał je aż do jądra ciemności i krok dalej, a interpretacją i analizą tekstu rzucał na kolana samych profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, i tak ma szansę zaledwie na dopuszczający (25 punktów, czyli 50 procent, za rozwinięcie tematu). Jeśli maturzysta chce uzyskać wyższy stopień, musi wykazać się poprawnością i pięknem języka. A o tym decydują staroświecko nastawieni egzaminatorzy.
Warto przypomnieć, że w gronie egzaminatorów nie ma ani jednego młodego polonisty. Dawno temu został bowiem przerwany nabór do grona egzaminatorów. Wprawdzie w szkołach pracują młodzi nauczyciele, jednak to nie oni sprawdzają matury, lecz starsi od nich o dwie-trzy dekady koledzy. Nieraz są to emeryci, dla których wzorem polszczyzny są aktorzy przedwojennego kina i opery, np. Hanka Ordonówna czy Eugeniusz Bodo albo Jan Kiepura.
W szkołach dochodzi nieraz do absurdalnej sytuacji, że nauczycielem języka jest młoda osoba, a egzaminatorem człowiek z poprzedniej epoki, idealistycznie nastawiony do polszczyzny – jako do świątyni tradycji i kultury narodu. Niestety, uczniowie najczęściej nie zdają sobie z tego sprawy, że ich mowa razi konserwatywnych egzaminatorów bardziej niż słowa przekupek na bazarze.
Uczniowie najbardziej boją się popełnienia błędu merytorycznego, tymczasem za nawet najbardziej fatalne pomyłki, np. za nieświadomość, kto i w jakiej epoce napisał Lalkę, egzaminator nie może odjąć punktów. Jedyne, co może zrobić oceniający na widok całkowitej nieznajomości literatury, to nie przyznać punktu z klucza rozwiązań. Za błędy rzeczowe bowiem się nie karze. Zupełnie inaczej ocenia się kształt językowy. Egzaminator nie tylko może pomniejszyć pulę punktów za język, ale wręcz musi to zrobić. Klucz bowiem wyraźnie stwierdza, za jakie uchybienia karze się mniejszą notą. Nieraz dochodzi do sytuacji, że temat został przez ucznia rozwinięty na piątkę (90 proc. za treść), ale w końcowym rozliczeniu uczeń otrzymuje zaledwie trójkę (60 proc.) bądź nawet dwójkę (40 proc.), gdyż za język otrzymał tylko jeden punkt bądź trzy.
Na miejscu maturzystów najwięcej uwagi poświęciłbym przygotowaniu językowemu. Lektury można powtórzyć po łebkach, natomiast do upadłego należy poćwiczyć poprawność i kulturę mowy. Gdybym był uczniem, choćby najlepszym, nie ufałbym ani trochę swojemu wyczuciu w tym względzie. Jak dowodzą badania, liczba wulgaryzmów wzrasta co dekadę o 500 procent.
Dzisiejsi uczniowie mówią więc pięć razy gorzej niż ich rówieśnicy z początku wieku, a dziesięć razy bardziej wulgarnie niż młodzi z lat 90. ubiegłego stulecia. Jeśli maturzysta nie konfrontuje swojej mowy z ludźmi starszymi od siebie o pół wieku, to nawet nie wie, że na dźwięk jego słów i na widok jego wypracowania Kochanowski, Norwid, Sienkiewicz i Żeromski przewracają się w grobie, a egzaminator zgrzyta zębami.
Grzesznicy i święci
W codziennym życiu szkolnym poloniści przegrywają walkę o kulturalny język. Młodzież mówi bowiem jak chce. Natomiast zdecydowanie zwyciężają tę walkę na polu maturalnym. Egzaminatorzy dostali bowiem do ręki mordercze narzędzie do egzekwowania poprawności językowej – masę punktów z klucza rozwiązań, prawdziwy bicz boży na wszelkich grzeszników mowy ojczystej. Większość sprawdzających korzysta z tej broni bez oporów, czego skutkiem jest dziwnie niski poziom matury z języka polskiego.
Nie lekceważyłbym tego zjawiska. Maturzysta powinien pamiętać, że pisze wypracowanie nie sobie a Muzom, lecz na ocenę, którą ustala staroświecki egzaminator. Trzeba wiedzieć, dla kogo się pisze. Przez kilka lat nauki szkolnej uczeń pisał dla klasy, bo przecież wypracowania były czytane na lekcji. Pisał zatem dla luzaków. Tworzył też dla swojego nauczyciela, który najprawdopodobniej silił się na luz, gdyż inaczej nie przetrwałby w szkole. Teraz natomiast pisze dla zupełnie innej osoby – dla surowego egzekutora poprawności językowej.
Najlepiej założyć, że pracę będzie czytał ktoś pokroju arcybiskupa krakowskiego albo rektora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Jeszcze lepiej mieć przed oczami spowiednika w konfesjonale, a siebie widzieć w pozycji pokornego grzesznika. Tak, do tej pory uczeń regularnie łamał wszystkie dziesięć przykazań języka polskiego, ale teraz musi zdobyć się na najbardziej świętą mowę i w tym bogobojnym języku wyrazić, co czuje do polskiej literatury, czyli podziw, dumę i radość. Lepiej ani słowa po swojemu, bo jeszcze wymsknie się coś nieprzyzwoitego i całą spowiedź diabli wezmą.
Drodzy licealiści, życzę powodzenia na maturze – niech Was mają w opiece wszyscy święci mistrzowie mowy polskiej. Precz z wulgaryzmami i potocznym słownictwem!