Chyba nie ma potrzeby nikogo przekonywać, że warto uczyć się języków obcych. Pomagają lepiej odnaleźć się nam w otaczającym świecie i dogłębniej go rozumieć, a także czerpać więcej z zagranicznych podróży. Same zalety. To szansa na bardziej atrakcyjną pracę, nowych przyjaciół, a czasem nawet… miłość.
Obok wszechobecnego angielskiego, którym lepiej lub gorzej posługują się niemal wszyscy, warto znać jeszcze jeden dodatkowy język. Sama - jeszcze w licealnych czasach zdecydowałam się na niemiecki. W przeciwieństwie do wielu moich znajomych uważałam, że jest przyjemny dla ucha. Ukończyłam klasę z rozszerzonym niemieckim i władałam już tym językiem całkiem nieźle, także dzięki kilkakrotnym wyjazdom do Niemiec, w tym międzyszkolnej wymianie, na której skorzystałam zdecydowanie najwięcej.
Stracić język (w gębie)
Od tego momentu upłynęło już trochę czasu. Muszę z przykrością stwierdzić, że straciłam kontakt z niemieckim - praca, którą zaczęłam po studiach, jedynie sporadycznie daje mi okazję na porozumiewanie się w tym języku. Było mi z tego powodu szkoda, bo o ile wciąż pamiętam sporo wkuwanych z mozołem gramatycznych tabelek i regułek, o tyle słówka znacznie szybciej ulatywały mi z głowy – a wraz z nimi odwaga do odzywania się po niemiecku. Pytana niekiedy w Krakowie o drogę przez turystów zza naszej zachodniej granicy wolałam przechodzić na angielski. Od czasu do czasu miewałam zrywy motywacji i zaczynałam np. czytać niemieckie portale internetowe, ale nie miało to wiele wspólnego z systematyczną nauką.
Nagle jednak odezwał się do mnie niespodziewanie poznany w trakcie wymiany niemiecki kolega. Napisał, że chce odwiedzić Kraków i zapytał, czy będę jego przewodniczką – nie tyle po zabytkach i dobrze znanych szlakach, co najlepszych knajpach, miejscach, gdzie warto zjeść, kultowych imprezowniach itp. Pierwszą reakcją była radość, drugą - paraliżujący strach: jak my się dogadamy? Chris miał wpaść do Polski za dwa miesiące. Czasu obiektywnie dużo, ale jednocześnie przeraźliwie mało, biorąc pod uwagę, ile miałam do nadrobienia, żeby odzyskać dawną odwagę i swobodę mówienia - i nie najeść się wstydu przed kolegą, z którym kiedyś rozmawiałam bez większych przeszkód.
Postanowiłam jednak potraktować to jako wyzwanie i szansę: wezmę się za siebie i znów zacznę mówić biegle w tak bliskim mi kiedyś języku obcym.
W ruch poszły moje podstawowe pomoce:
- „Der Spiegel” - moje ulubione niemieckie czasopismo, a jednocześnie kopalnia przydatnych zwrotów, także z języka potocznego.
- Słowniki internetowe – w tym te bardziej rozbudowane, oferujące także tabele odmian czy rozmówki online (np. slowniki.lingea.pl).
- Niemieckie seriale – jest ich w sieci całe mnóstwo. Jeśli zależy Wam jedynie na odświeżeniu (lub zdobyciu) absolutnych podstaw, rzućcie okiem choćby na Jojo sucht das Glück. Odcinki są krótkie, a fabuła pomyślana tak, żeby stopniowo oswajać widza ze słownictwem i gramatyką. Bardziej zaawansowani mogą sięgnąć po zwykłe seriale, wspierając się napisami (najlepiej oczywiście oryginalnymi!). A jeśli nie przepadacie za niemiecką telewizją, może zaczniecie oglądać kolejne odcinki swojej ulubionej amerykańskiej produkcji z dubbingiem w języku Goethego?
I wreszcie...
- ...mój kolega Chris. Na razie jesteśmy w kontakcie mailowym, ale już nie mogę się doczekać praktycznych lekcji mówienia! Znajomy native speaker to najlepsza z możliwych pomoc naukowa.
Durch Mühsal gelangt man zu den Sternen! - Przez ciernie do gwiazd!
Jest jeszcze za wcześnie, żeby w pełni ocenić efekty przyspieszonego kursu językowego, który sobie zafundowałam i w którym jestem sobie sama sterem, żeglarzem i okrętem – do przyjazdu Chrisa zostały jeszcze dwa tygodnie – ale powoli odkurzam dawno nieużywane słówka i pokryte rdzą konstrukcje. Wymaga to sporo samozaparcia – trzeba wykroić choćby pół godziny w codziennym biegu, bez względu na to, jak bardzo skonanym wraca się z pracy - ale systematyczność przynosi owoce. A kluczem do samodyscypliny jest, jak wiadomo, motywacja. Chwała Chrisowi! Nawet jeśli w ostatniej chwili odwoła swoją wizytę, nie będę mu miała tego za złe. No... może trochę.