REKLAMA


REKLAMA


17 kwietnia 2020

Podczas gdy służby medyczne całego globu walczą z pandemią choroby COVID-19, w Polsce w stan najwyższej gotowości postawione zostały także inne służby, dotąd jak się wydaje z ocalaniem znanej nam rzeczywistości niemające wiele wspólnego. To uczelniani informatycy, którzy wobec konieczności przejścia uniwersyteckiego świata w tryb online mają ręce pełne całkiem realnej roboty.

Potwierdzeniem powyższych słów niech będzie informacja pochodząca z witryny Uniwersytetu Warszawskiego: „Centrum Kompetencji Cyfrowych UW w ciągu 11 dni na ogólnouniwersyteckiej platformie e-learningowej Kampus utworzyło 1371 nowych e-zajęć”. Te konkretne liczby imponują, budzą podziw dla nadludzkich niemal wysiłków dokonywanych przez uczelniane centra edukacji zdalnej w poczuciu misji ratowania polskiej nauki, ale też każą zapytać o to, co tak naprawdę się kryje za tym szaleńczym i nagłym pędem pracowników uczelni (wszak cytat ze strony UW to jedynie reprezentatywny przykład) na platformy internetowe. Bo przecież nie tylko o pandemię tu chodzi.

Choć „e-learning” nie jest w uniwersyteckim świecie pojęciem nowym (dość powiedzieć, że początki zdalnego nauczania sięgają… XVIII w. i kursów korespondencyjnych reklamowanych np. w amerykańskiej „Boston Gazette”), to z jego praktykowaniem na polskich uczelniach bywało dotąd, oględnie mówiąc, różnie. Dość wskazać, że nawet najlepsze polskie szkoły wyższe potrzebowały kilkunastu dni od ogłoszenia przez MNiSW rozporządzenia dotyczącego nauki zdalnej do momentu opublikowania na swoich stronach listy zajęć i wykładów, które mają być prowadzone online.

Warto też zauważyć, że systemy do zdalnej nauki niektórych polskich uniwersytetów w pierwszych tygodniach online’owego popłochu nie wytrzymały wygenerowanego nagle ruchu i padły, bo na taki tłum e-wykładowców po prostu... nie były przygotowane. O nagłej sympatii nauczycieli (i tych ze szkół niższych, i tych z wyższych) do narzędzia o nazwie ZOOM już nie wspomnę, bo ta sympatia nie jest li polską cechą. Warto jednak wiedzieć, że od grudnia 2019 do marca 2020 r. liczba użytkowników tej aplikacji skoczyła z 10 do 200 milionów!

Wracając do Polski: marcowe działania akademików w znakomitej większości nosiły znamiona panicznego przeciągania mocno za krótkiej kołdry z realu w wirtualną przestrzeń, nie zaś systemowej i spójnej aktywności, która polegałaby na prostej zamianie bycia offline na przetrwanie w online. By nie pozostać gołosłowną, przytoczę kilka cytatów z jakże pasjonującej w ostatnim miesiącu lektury dostarczanej przez strony WWW polskich szkół wyższych – tych najlepszych, rankingowych.

Przykładowo w poradniku dla wykładowców jednego z wydziałów UJ (porady na temat przekazywania studentom materiałów w ramach zajęć online) znalazłam taki fragment: „Można spisać odręcznie na kartkach to, co chcielibyśmy napisać na tablicy, a słuchaczom dostarczyć skany tych notatek. Jeśli będzie to stanowić cały dostarczany materiał, warto rozważyć pisanie na kartkach również tego, co chcielibyśmy dopowiedzieć” [podkreślenia tu i w poniższych cytatach – MT]. Wśród informacji dotyczących prowadzenia zajęć „na żywo” wyczytałam z kolei: „Centrum Zdalnego Nauczania UJ przygotowuje w systemie [...] jakieś specjalne tablice do interaktywnej komunikacji (szczegóły jak na razie nieznane)”, a także „Centrum Zdalnego Nauczania UJ rekomenduje (jako ponoć najbardziej obecnie popularne) webinarium YouTube”.

Z opracowanych na jednej z uczelni badań ankietowych wynika z kolei, że studenci skarżą się na zbyt małą interakcję na linii prowadzący zajęcia – słuchacze oraz na brak centralnej platformy informacyjnej (informacje od wykładowców docierały a to z uczelnianej platformy e-learningowej, a to przez narzędzia typu MS Teams, a to ze skrzynek pocztowych nauczycieli akademickich itp. (jak trudno opanować taki chaos, sama mogę wiele powiedzieć, bo ćwiczę tę zabawę z własnym dzieckiem, które znajduje się dopiero gdzieś w pierwszej połowie swojej edukacyjnej ścieżki).

A w ankiecie przeprowadzonej przez Stowarzyszenie Forum Dziekanatów znalazłam: „Ze środowiska studenckiego i od nauczycieli akademickich płyną do nas opinie, że kształcenie zdalne nie jest łatwe ani dla tych pierwszych, którzy zostali zarzuceni materiałami (w dużej mierze do nadzorowanej pracy własnej), ani dla wykładowców, zwłaszcza uczelni publicznych, którzy po pierwsze nie są przygotowani kompetencyjnie do takiej formy zajęć, a po drugie nie dysponują materiałami dydaktycznymi odpowiednimi dla tej formy kształcenia”.

I jeszcze fragment bloga ze strony Centrum Kompetencji Cyfrowych UW: Pod presją konieczności natychmiastowego uruchomienia zajęć online wykładowcy rozpaczliwie próbują zrobić to, co nasuwa się jako pierwsze. Poprowadzić swoje dotychczasowe zajęcia w możliwie niezmieniony sposób. [...] technologia jest. Niestety nie ma [...] paru rzeczy. Nie ma swobody i komfortu w używaniu nieznanych i nieprzetestowanych technologii wideokonferencyjnych, jeśli ktoś tego wcześniej nie robił [...]. Nie możemy zakładać, że wszystkie strony tej nowej sytuacji dydaktycznej są wystarczająco przygotowane do pełnego uczestniczenia w niej, i że taka zmieniona forma, zapośredniczona internetem, i co najmniej dwoma urządzeniami (wykładowcy i studenta), zadziała dokładnie tak, jak klasyczne spotkanie twarzą w twarz”.

Od siebie pozwolę sobie dodać, bo już niejeden z powstałych w marcu 2020 r. na polskich uczelniach wykładów online widziałam: nie zadziała już chociażby dlatego, że niedoświadczony e-wykładowca nie pomyśli o takich drobiazgach, jak np. stojący za nim regał z wesołymi wielkanocnymi króliczkami czy paprotka smętnie zwisająca mu na lewe ramię, czyli o tzw. bohaterach drugiego planu skutecznie rozpraszających odbiorców wirtualnie przekazywanych treści.

Cytaty takie jak powyższe mogłabym mnożyć. Mogłabym boldować powtarzające się w nich rozmaite zmiękczacze, czyli słowa typu „wydaje się”, „prawdopodobnie” albo przekazywane wprost „nie wiemy”. Wnioski stąd płynące byłyby jednakowo smutne.

Bo choć wirtualną przestrzeń porównać można do oceanu możliwości, to żadna platforma internetowa nie stanie się dla polskiej nauki e-Arką Noego, jeśli zderzy się – niczym e-Titanic – z popłochem, niedoświadczeniem i brakiem merytorycznej wiedzy jej użytkowników.

Pierwsze tygodnie zdalnej pracy polskich uczelni pokazały, że (znów pozwolę sobie zacytować) „jakoś” się udało. Kolejne jednak powinny przemienić to „jakoś” w konieczną przecież dziś w całym akademickim świecie twardą kompetencję, która pozwoli nam konkurować na edukacyjnym rynku z innymi.

Magda Tytuła

W kolejnych numerach newslettera poszukamy odpowiedzi na pytanie, co to znaczy być online na poważnie w akademickim świecie.


Magda Tytuła, absolwentka filologii polskiej UJ, w mediach pracuje od 2002 r., obecnie dziennikarka miesięcznika edukacyjnego "Perspektywy".

© 2022 Perspektywy.pl   O nas | Polityka Prywatności | Znak jakości | Reklama | Kontakt!!!