Koronawirus uderzył potężnie w szkolnictwo wyższe w Indiach: zamknięto tysiąc (!) uczelni, a ponad 37 mln studentów odesłano do domu.
Pod wielkim znakiem zapytania stoi kwestia rekrutacji na najbliższy rok akademicki. Wprawdzie rząd zapowiada, że na początku maja zacznie łagodzić niektóre obostrzenia, jeśli chodzi o poruszanie się i działalność gospodarczą, ale szkoły i uczelnie nadal będą zamknięte. I to jest wielki problem dla uczelni, bo jak prowadzić rekrutację, skoro jest ona oparta na egzaminach, które uczniowie zdają po ukończeniu szkoły średniej? Problem ten szczególnie boleśnie odczuwają uczelnie prywatne, które utrzymują się z czesnego. Zakłada się, że mimo zamknięcia szkół, egzaminy na zakończenie szkoły średniej (przeprowadzane przez specjalne komisje, różne w zależności od stanu) jednak się odbędą. Tyle tylko, że ich terminy wciąż są przesuwane w oczekiwaniu na zakończenie lockdownu. Wciąż nie wiadomo, jak zorganizowane zostaną kwalifikacyjne egzaminy wstępne na uczelnie inżynierskie, medyczne i wojskowe.
W sytuacji, kiedy niemożliwe są tradycyjne metody rekrutacji, takie jak np. wizyty na uczelni, szkoły szukają nowych sposobów dotarcia do potencjalnych studentów: rozmowy telefoniczne, korzystanie z mediów społecznościowych, przenoszenie jak największej części rekrutacji na działania online. Niektóre uczelnie przygotowują dla przyszłych studentów cyfrowe przewodniki po uczelni i jej zasobach, a dla nowo przyjmowanych organizowane są kursy przygotowawcze online.
Jednocześnie trwają przygotowania organizacyjne do nowego roku akademickiego, który rozpocznie się we wrześniu. Istotne jest określenie, na ile nauka w przyszłym roku prowadzona będzie w systemie online. Wiążą są z tym problemy, ponieważ nie wszystkie programy nadają się do zdalnego prowadzenia nauki w takim samym stopniu. Spośród ponad 14 mln tegorocznych maturzystów, co najmniej 5 mln wybiera się na studia. W tym roku czeka ich zwielokrotniona dawka emocji i niepewności.