REKLAMA


REKLAMA


Na skutki pandemii w kontekście funkcjonowania świata akademickiego z pewnością można spoglądać z różnych perspektyw, a to, jak polskie uczelnie poradziły sobie z kształceniem w trybie zdalnym, oceniać każdym stopniem szkolnej skali, od „niedostatecznie” do „bardzo dobrze”. Rzadko jednak spotykane są jednoznacznie entuzjastyczne opinie. O skracaniu dystansu, autorefleksji pojawiającej się w środowisku dydaktyków uniwersyteckich oraz odczarowywaniu wizerunku naukowca jako osobnika zamkniętego w wieży z kości słoniowej czy zajmującego się problemami „z innej planety”, z drem Jakubem Bochińskim ze Stowarzyszenia Rzecznicy Nauki rozmawia Magda Tytuła.

– Przejście na tryb pracy zdalnej był dla świata akademickiego w Polsce wyzwaniem?

– I tak, i nie. Jeśli chodzi o pracę naukową, wydaje mi się, że różnica dla większości z nas w zasadzie jest niezauważalna. Przecież i przed pandemią nierzadko pracowaliśmy w zespołach badawczych, których członkowie byli rozproszeni, więc w dużej mierze musieliśmy porozumiewać się zdalnie, dzielić się wynikami analiz w mailach czy w trakcie wideokonferencji. Większym wyzwaniem było z pewnością przejście na tryb zdalny w zakresie pracy dydaktycznej, przygotowanie się do nowej formy komunikowania się ze studentami, przymus korzystania z nowych narzędzi. To zrodziło nowe problemy, ale przede wszystkim sprawiło, że pojawiła się cenna autorefleksja w środowisku akademików, co – w efekcie – budzi nadzieję na pozytywne zmiany.

– A jakie zmiany już zaszły?

– Zacznijmy od warstwy komunikacyjnej. Hasło „zostań w domu” poskutkowało tym, że wszyscy – tak w kontekście pracy badawczej, jak i dydaktycznej – musieliśmy pokazać wnętrza swoich domów. I nagle się okazało, że np. ten John X., sławny ekspert z nobliwej instytucji badawczej, którego znam tylko z konferencji czy z gabinetu w jego miejscu pracy i którego zawsze dotąd widziałem w garniturze i pod krawatem, prowadzi wideokonferencję, siedząc w podkoszulku w swojej sypialni, ponieważ tam właśnie ma najlepszy zasięg. Albo poważny profesor Frank Y., wykładowca dotąd powszechnie kojarzony jako osoba trochę odrealniona, który teraz prowadzi webinarium na tle wielkiej paprotki, takiej, jaką część z nas też ma w swoich domach, zaczął w naszych oczach zmieniać się z osobnika „z innej planety” w takiego trochę zwykłego Franka, z którym tym śmielej możemy rozmawiać. Krótko mówiąc: okazało się, że niewiele się od siebie różnimy. To nas zbliżyło.

– I te rozmowy stały się rzeczywiście śmielsze?

– Zdecydowanie! Sprawił to zresztą nie tylko kontekst, w jakim musieliśmy się pokazać, ale i sposób komunikacji. Wie pani, że dotąd na różnych forach studenckich co i rusz pojawiały się zapytania o to, jak w mailu powinno się zwracać do profesora czy dyrektora instytutu, oraz dyskusje na temat tego, dlaczego formuła „Witam!” jest zła. Pandemia sprawiła, że takie problemy nagle „wyleciały przez okno”. Dziś wszyscy – tak w relacjach między naukowcami, jak i w relacjach wykładowca-student – przeszliśmy z poważnych i długich maili na prostsze i krótkie wiadomości na czacie. To sprawiło, że nie tylko nie ma już problemów z zaczynaniem od „Witam!”, ale też w ogóle zmienił się nasz język komunikowania się. W relacjach koleżeńskich np. zaczęliśmy przechodzić z „pan/pani” (czy z jeszcze sztywniejszego zwracania się do siebie z użyciem tytułów naukowych) na „ty”. W relacjach wykładowca-student też jest inaczej. Krócej, prościej, swobodniej, innymi słowy: bardziej po ludzku. I to nie tylko w wiadomościach od wykładowców do studentów, to działa też w drugą stronę.

– A czy w związku z tym nie pojawiła się obawa, że skrócenie dystansu na dłuższą metę zaszkodzi środowisku akademickiemu? Podważy autorytet?

– Absolutnie nie. Obecnie w świecie uniwersyteckim bardzo silne są dwie tendencje, mocno wspierane zwłaszcza w Europie przez Komisję Europejską: Science with and for Society (SwafS, nauka z udziałem społeczeństwa i dla społeczeństwa) oraz Responsible Research and Innovation (RRI, odpowiedzialne badania i innowacje). I te zmiany, które zaszły w środowisku akademickim wskutek pandemii, wpisują się w te idee. Na przykład w przypadku pierwszej z wymienionych przeze mnie tendencji – nauka z udziałem społeczeństwa i dla społeczeństwa – bardzo ważne jest właśnie podkreślenie udziału społeczności w świecie nauki, tego, że nauka nie dzieje się gdzieś w oderwaniu od tego, co interesuje zwykłych ludzi. Chodzi zatem o zburzenie muru dzielącego świat nobliwych akademii od świata normalnych, potocznych spraw, o pokazanie, że te zwykłe sprawy i ci normalni ludzie mogą, a wręcz powinni stanowić część tego, co się dzieje w nauce. Bo najgorszym, co może się wydarzyć na styku świata uniwersyteckiego i pozostałej części społeczeństwa, jest pozostanie naukowców w ich wieżach z kości słoniowej, jako nobliwych postaci otoczonych splendorem badań, które są obce temu, co zajmuje zwykłego Kowalskiego.

– Na czym więc oprzeć naukowy autorytet?

By naukowiec mógł dotrzeć do społeczeństwa ze swoim przekazem, potrzebne są dwie rzeczy. Autorytet komunikatu, czyli oparcie się na rzetelności przeprowadzonych badań, na takim „rzemieślniczym” warsztacie pracy naukowej, oraz zaufanie do źródła komunikatu, tj. do przekazującego komunikat naukowca. A to zaufanie buduje się właśnie przez znalezienie części wspólnej między światem nauki a światem nienaukowym. Tylko osoba, która wydaje się nam takim „swojakiem”, ma szansę przekonać odbiorcę do siebie.

– Wróćmy do dydaktyki. Czy pandemia przyniosła też jakieś inne zmiany w tym zakresie?

– W wielu rozmowach, które ostatnio przeprowadziłem, pojawił się ciekawy wątek: autorefleksja środowiska związana ze sposobami weryfikowania efektów kształcenia, czyli z zaliczeniami poszczególnych przedmiotów. Zauważyłem, że coraz więcej dydaktyków zaczyna się zastanawiać nad tym, czy sprawdzanie nabytej wiedzy w formie formularzy testowych w ramach tych wszystkich egzaminów, kolokwiów itp. naprawdę pozwala zweryfikować wiedzę. Czy np. nie lepiej przestawić się na typ kształcenia projektowego – gdzie powodzenie projektu potwierdzałoby zdobycie wiedzy przez studentów – albo czy nie zaufać studentom i nie wyjść z założenia, że to życie zweryfikuje nabytą na studiach wiedzę.

– Czy wszystkie zmiany, o których Pan mówi, mają szansę przetrwać w świecie po pandemii?

– Myślę, że na pewno nie będzie nam łatwo oduczyć się tego, czego się nauczyliśmy przez ostatnich kilka miesięcy. Wierzę, że tam, gdzie udało się skrócić dystans, on pozostanie skrócony. I widzę w tym ogromną szansę dla świata nauki.

– Dziękuję za rozmowę.


Dr Jakub Bochiński – astronom, projektant i konstruktor zrobotyzowanych teleskopów, odkrywca kilkunastu nowych planet poza Układem Słonecznym, specjalista z zakresu komunikacji naukowej, zarządzania procesami badawczo-rozwojowymi oraz budowy kadr dla sektora wysokich technologii. Współprowadzi Stowarzyszenie Rzecznicy Nauki zrzeszające 50 topowych popularyzatorów nauki w kraju, prowadzi autorski program nauczania astronomii w Akademeia Tutorial College. W przeszłości procował naukowo na University College London oraz Open University w Wielkiej Brytanii, doradzał Europejskiej Agencji Kosmicznej jako członek komitetu ds. edukacji oraz Komisji Europejskiej jako członek zespołu ekspertów ds. komunikacji naukowej.

© 2022 Perspektywy.pl   O nas | Polityka Prywatności | Znak jakości | Reklama | Kontakt!!!