Rozmowa z Tomaszem Burdzikiem, przewodniczącym Zespołu do spraw Równego Traktowania Krajowej Reprezentacji Doktorantów (KRD).
- Przewodniczy Pan zupełnie nowemu gremium w KRD.
Tak, Zespół został powołany stosunkowo niedawno, w lipcu 2020 r. Mimo krótkiego czasu działalności i trudności związanych z pandemią, stale się rozwija i zabiera głos w sprawach dotyczących doktorantów.
Powołanie Zespołu wynikało z potrzeby wyraźnego zdefiniowania instytucji, do której może zgłosić się każdy doktorant, który uważa, iż stał się ofiarą dyskryminacji ze względu na jakąkolwiek cechę bądź doświadczył poniżającego, upokarzającego lub uwłaczającego zachowania lub też doświadczył naruszenia zasad etyki w nauce. Dotychczas nie mieliśmy komórki, która zajmuje się tego typu sprawami. Do głównych zadań Zespołu należy monitorowanie przestrzegania zasady równego traktowania, przeciwdziałanie dyskryminacji; promowanie, upowszechnianie i propagowanie problematyki równego traktowania; podejmowanie wszelkich działań zmierzających do wyeliminowania nietolerancji i naruszeń prawa do równości, wolności i godności doktorantów oraz promowanie dobrych praktyk akademickich.
- Na ile problem nierówności dotyka doktorantów? Jakie są najczęstsze powody zwracania się do KRD z prośbą o interwencję?
Trzeba być ostrożnym z próbą wskazania – nawet szacunkową – skali problemu. Wielu doktorantów jeszcze nie wie o działalności Zespołu, który przecież jest właśnie po to, aby im pomóc. Zespół powstał niedawno, stale się rozwija i buduje swoją rozpoznawalność, stąd też można oczekiwać, że wraz z biegiem czasu będzie można precyzyjniej określić, jak bardzo problem nierówności dotyczy doktorantów. Należy jednak zaznaczyć, że autorzy korespondencji wpływającej do Zespołu zwracają się w sprawach, które dotyczą nie dyskryminacji, lecz innych zdarzeń lub procesów, odbieranych jako niesprawiedliwe społecznie lub niezgodne z prawem. Najwięcej spraw związanych jest z naruszeniami etyki w nauce. Proszą o pomoc nie tylko doktoranci, ale również studenci czy też pracownicy naukowi!
- Doktoranci, którzy zwracają się z prośbą o pomoc, nierzadko są postrzegani jako „donosiciele”, bo przecież najwygodniej jest udawać, że wszystko jest OK, zacisnąć zęby, zrobić doktorat i zapomnieć. Można też przypuszczać, że zgłaszane sprawy są zaledwie ułamkiem tych, które dzieją się naprawdę. Jak ocenia Pan wielkość „ciemnej liczby” niezgłaszanych przypadków nierównego traktowania?
Strach przed stygmatyzacją oraz konsekwencjami wynikającym z zasygnalizowania problemu rzeczywiście stanowi okoliczność uniemożliwiającą sprawne zwalczanie problemów, jak również oszacowanie skali nierównego traktowania. Jest to problem o głębszych przyczynach, aniżeli strach przed możliwymi nieprzyjemnościami na uczelni. Nasze społeczeństwo za sprawą takiej a nie innej historii, nie jest jeszcze społeczeństwem obywatelskim, w którym obywatele darzą zaufaniem zarówno siebie nawzajem, jak i różnego rodzaju instytucje. Alarmowanie o nieprawidłowościach, uznawane w bardziej rozwiniętych demokracjach za działanie słuszne i pożądane pożądanego, u nas jest uchodzi za coś negatywnego. Ledwie 30 lat demokracji nie wystarczyło, aby zmienić mentalność ludzi. Z konsekwencjami tego stanu rzeczy spotykamy się również wśród młodego pokolenia.
Drugim powodem są znikome – jeśli nie żadne – konsekwencje wobec osób naruszających dobre praktyki akademickie, o czym od wielu lat co miesiąc pisze w „Forum Akademickim” profesor Marek Wroński, zajmujący się ujawnianiem nierzetelności naukowej. Mając te dwie okoliczności na uwadze, trudno dziwić się niechęci do zgłaszania problemów.
- Temat wymaga zatem szerokiej popularyzacji. Jakie działania w tej kwestii podejmuje KRD?
Bierzemy udział w konferencjach oraz panelach dyskusyjnych, dzięki czemu możliwa jest wymiana doświadczeń z innymi organizacjami, jak również zaprezentowanie problemów, z jakimi stykają się doktoranci. Kolejnym ważnym elementem działalności jest promowanie problematyki w mediach, zarówno ogólnopolskich, jak i uczelnianych. Dzięki temu problematyka równościowa, o której dotychczas nie mówiło się głośno, albo mówiło wyłącznie w kwestiach związanych z płcią, zaczyna pojawiać się w dyskursie. To bardzo ważne, ponieważ znaczna ilość problemów bierze się z niewiedzy, braku wrażliwości, która nie została wcześniej ukształtowana, bo i jak, skoro nikt wcześniej o tym nie mówił?
- Co chce Pan osiągnąć jako przewodniczący Zespołu?
Chciałbym zacieśnić współpracę między instytucjami zajmującymi się problematyką równego traktowania. Jak dotąd brakuje wspólnego formatu dla całościowego prowadzenia działań zorientowanych na kwestie równościowe w szkolnictwie wyższym, jak również w szerszej perspektywie, polskiego szkolnictwa. Wysiłki różnych podmiotów mają charakter partykularny, nieskoordynowany z innymi organizacjami, brakuje jednorodnej wizji działania, zarówno w obrębie instytucji akademickich, jak również organów administracji publicznej. Aby zmienić taki stan rzeczy, staram się podjąć współpracę z możliwie najszerszym spektrum uczestników – i to się udaje, mimo krótkiego czasu działalności Zespołu. Dla przykładu, najnowszym osiągnięciem jest nawiązanie współpracy z Komisją Wyrównywania Szans Edukacyjnych KRASP.
Niejednokrotnie postrzeganie problematyki nierówności zawężone jest do kwestii płci, parytetów, podczas gdy należy zwrócić uwagę na obecność innych grup, których przedstawiciele są również podatni na marginalizację, stereotypizację, a co za tym idzie, nierówne traktowanie: to imigranci, osoby niepełnosprawne, mniejszości wyznaniowe. Trzeba dostrzec problemy słabszych, mówić i edukować, stąd też dostrzegam konieczność prowadzenia działań popularyzujących problematykę, zarówno w mediach, jak również na uczelniach.
rozmawiała Anna Wdowińska