To nie jest kolejna odsłona sylwetki prof. Andrzeja Koźmińskiego, ale znacznie szersza od poprzednich publikacji „spowiedź” z życia na przestrzeni ponad 80 lat. „Sen o Szkole” autorstwa Andrzeja „Kosmosa” Koźmińskiego i Ewy Barlik sięga do korzeni jego rodziny z kresów Rzeczypospolitej, maluje portret warszawskiej, profesorskiej rodziny i dość chronologicznie dokumentuje kolejne etapy życia w kontekście wyzwań, jakie stwarzały zmieniające się losy „jego świata”, którego był świadkiem i uczestnikiem. Jest także kroniką pierwszych 30 lat istnienia Akademii Leona Koźmińskiego, a właściwie Jego i przyjaciół drogi do realizacji marzeń o stworzeniu uczelni biznesowej oraz stworzenia przez AKK własnej szkoły naukowej.
Jak trzeba
„Przede wszystkim jestem dzieckiem historii” – mówi o sobie prof. Andrzej Koźmiński. „Moje życie toczyło się głównie w Polsce na przestrzeni odrębnych epok historycznych: wojny i okupacji, Powstania Warszawskiego, powojennej odbudowy, stalinizmu, Października 1956 i epoki gomułkowskiej, Grudnia 1970 i dekady gierkowskiej, pierwszej Solidarności, stanu wojennego i lat 80., „wielkiej przemiany” 1989 roku i budowy liberalnej demokracji w ramach UE, a wreszcie tak zwanej dobrej zmiany po roku 2015” – wymienia, by podkreślić, że każda z tych jego epok przynosiła mu różniące się zestawy szans i zagrożeń, bo każdy z tych okresów „wytwarzał nowe wyzwania, nowe systemy wartości, a nawet odmienny język lub przynajmniej odmienne znaczenie przypisywane słowom”. A bez zrozumienia tej odrębności przedziałów historii nie da się pojąć dynamiki przemian i zachowania się ich aktorów.
Jak w tym skomplikowanym świecie odnalazł się bohater? „Trudno dziś zdecydować, który z tych okresów ukształtował mnie w największym stopniu, ale chyba była to przeżywana w dzieciństwie wojna i jej następstwa. Tak, jestem dzieckiem wojny, które wie, że trzeba przeżyć i równocześnie zachować się „jak trzeba”. To właśnie dlatego jestem żarliwym zwolennikiem uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej i NATO, bo wiem, że tylko wspólnota jest w stanie zapewnić nam bezpieczeństwo”. I dodaje: „Umiem zachować proporcje, wiem, że kapitał społeczny nagromadzony w jednej epoce dewaluował się w następnej i w relacjach międzyludzkich trzeba było opierać się na trwałych wartościach”.
To „jak trzeba” przewija się na wielu stronach ponad 300 stronicowego dzieła. Choćby we fragmentach dotyczących dziadka, Antoniego Szołkowskiego, który „natchnął go uporem w zachowaniu godności, nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach, oraz wpoił mu przekonanie, że nie wolno w życiu być przegranym”. Świadomość możliwości przegranej zawsze mu towarzyszyła – podkreśla autor – choć nie zniechęcała go do podejmowania ryzyka. Ale też do ostrożności, bo taką cechę przekazali Koźmińscy synowi podczas ich konfrontacji z reżimem, i uaktywnia się w nim zawsze, „gdy świat wokół robi się bardziej autorytarny i totalitarny”. Mocno brzmi też fragment o odniesieniu ojca, Leona Koźmińskiego, do słowa „patriotyzm”. – Ojciec nigdy go nie użył w ich relacjach, bo uznałby je za pretensjonalne, a pretensjonalności nie znosił. „Po prostu uważał, że Polska jest naszą ojczyzną i wszyscy, zwłaszcza wywodzący się z uprzywilejowanych grup społecznych, mają obowiązek jej służyć. W przeciwnym razie grozi nam wykorzenienie”. I właśnie było to najmocniejszym argumentem ojca, kiedy jego syn, po niepowodzeniu z uzyskaniem habilitacji w SGH wyjechał do Francji i tam widział swoją przyszłość. Ale jak wiadomo był to chwilowy plan.
Szalony sen Koźmińskiego
W tej opowieści dominują dwa wątki – o własnej szkole biznesu i idei swojej szkoły naukowej. „Zawsze marzyłem o szkole w dwojakiem znaczeniu tego słowa: jako uczelni i jako szkoły naukowej. I temu marzeniu podporządkowałem swoje działania na przestrzeni dziesiątków lat” – pisze. Ideą stworzenia uczelni zaraził się od Bolesława Miklaszewskiego, twórcy Szkoły Głównej Handlowej (dla niego była to „mityczna postać”) i jego kontynuatorów – m.in. ojca Leona Koźmińskiego i jego przyjaciół w SGH, w tym zwłaszcza rektora Andrzeja Grodka.
Sen o uczelni zaczął się spełniać w wieku 50 lat i trwał przez następne 20 lat. Jednak – jak podkreśla – warunkiem sukcesu w tworzeniu uczelni biznesu o międzynarodowym znaczeniu było „zarażenie” tą ideą innych – i to się udało. Idea nowoczesnej polskiej szkoły biznesu konkretyzowała się w okresie jego pracy na Uniwersytecie Warszawskim, w czasach późnego PRL-u. Były to czasy „niemal frenetycznej” aktywności Koźmińskiego z wieloma ścieżkami i platformami jego działalności. „Jechałem tak szybko, że zamazywał się pejzaż za oknami. Wszystko, co wydarzyło się poprzednio w moim życiu, było swego rodzaju przygotowaniem do tego najważniejszego okresu”.
Pomysł stworzenia polskiej szkoły zarządzania narodził się w USA, podczas licznych pobytów AKK na stażach i wykładach jako visiting professor. Wówczas wydawało mu się to nierealne, aż do 1989 roku, kiedy z udziałem Koźmińskiego pojawiły się dwie inicjatywy uruchomienia studiów MBA, programów kształcenia menedżerów na nowe czasy. Powstało Międzynarodowe Centrum Zarządzania UW oraz Międzynarodowa Szkoła Zarządzania utworzona przez AKK z przyjaciółmi, która, jak się okazało, stała się podwalinami jego wymarzonej uczelni.
Obie organizacje, choć odrębne statutowo, z sukcesami rozwijały się w symbiozie, unikając konfliktów. Jednak z czasem w grupie założycieli MSZ dojrzewał plan założenia pełnowymiarowej uczelni z ambicjami znalezienia się w ścisłej europejskiej czołówce. Pierwsza jej odsłona – Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania – powstała w 1993 roku (w 2009 r. po uzyskaniu uprawnień do doktoryzowania uczelnia zmieniła nazwę na Akademię Leona Koźmińskiego). Od początku strategia jej rozwoju opierała się na „siedmiu filarach mądrości” (satysfakcja studentów, uzyskanie pełnych uprawnień akademickich, umiędzynarodowienie, doskonałość badawcza, rozwój własnej kadry naukowo-dydaktycznej, sprawne zarządzanie, kultywowanie kontaktów z praktyką), które już na stałe są wpisane w jej DNA.
Koźmiński został jej rektorem i piastował ten urząd przez 18 lat. Duch dawnej SGH odrodził się w nowym miejscu i formie, choć na początku wielu nazywało jej założycieli szaleńcami. A grono ojców założycieli uczelni oraz ich następców nadal ma to samo marzenie. Podczas zakopania kapsuły czasu z okazji 30.lecia uczelni prof. Grzegorz Mazurek, rektor Akademii Leona Koźmińskiego zapowiadał, że „to dopiero początek wielkiej przygody z budowaniem ośrodka akademickiego i naukowego, który jest jedną z najlepszych szkół biznesowych w Europie.
Sen o szkole trwa…
Na studia na Wydziale Handlu Wewnętrznego SGPiS i socjologii na UW zdecydował się za radą ojca. Wówczas w głowie była mu jeszcze poezja, to powołanie odkrył w „czasie rejtanowskim” (nauce w LO im. Rejtana) i uważał, że takie studia nie zaszkodzą mu w literackich ambicjach. Ale ten wybór wynikał również z intuicyjnego przeświadczenia, że będzie kiedyś pracował, jak rodzice, na SGPiS, tam, gdzie wykładał Aleksy Wakar, prawdziwa legenda jego rodziny i niekwestionowany autorytet. Wielkim przeżyciem Koźmińskiego była możliwość przygotowywania pracy magisterskiej pod opieką Wakara, co zaowocowało dostaniem się pod opiekę naukową jego mistrza. W czasie niecałych czterech lat pracy pod kierunkiem Wakara został nieomal całkowicie ukształtowany jako naukowiec, a szkoła wakarowska stała się wzorcem szkoły naukowej, którą w ciągu kariery naukowej próbował parokrotnie replikować – jak pisze – ze zmiennym powodzeniem.
Autorski projekt szkoły naukowej zaczął realizować w wieku 30 lat, po uzyskaniu statusu „samodzielnego pracownika nauki”, jak wspomina – w małej mansardzie na trzecim piętrze, w Instytucie Zarzadzania UW na Długiej. „Miałem już pewien dorobek publikacyjny po polsku, angielsku, francusku. Wydawało mi się, że mimo młodego wieku mogę sięgnąć po status mistrza w tworzącej się szkole naukowej. Być może było to jeszcze trochę za wcześnie, ale cierpliwość nigdy nie stanowiła mojego atutu”.
Ambicją Koźmińskiego i jego współpracowników było stworzenie środowiska naukowego skoncentrowanego na interdyscyplinarnym, systemowym podejściu do organizacji i zarządzania. Po szkole wakarowskiej wiedział, że najlepszym spoiwem szkoły naukowej są zbiorowe publikacje, wspólnie przygotowywane i omawiane przez cały zespół. W ciągu kilku lat powstały trzy książki, które ugruntowały pozycję zespołu w środowisku akademickim, nawet mówiło się o nich „koźmińszczyzna”. Jednak jak pisze autor, zespół nie wypracował ogólnej teorii, którą wszyscy uznaliby za spójną i silną podstawę teoretyczną prowadzonych przez nich badań i analiz. Jako szkoła naukowa odnieśli tylko częściowy sukces. Kolejne próby stworzenia szkoły naukowej wiązały się z pracą z zespołem nad teoretycznymi koncepcjami analizy systemowej organizacji, gry, równowagi organizacyjnej i ograniczonego przywództwa.
W podsumowaniu tej autobiografii Koźmiński zwraca uwagę, że przez dziesiątki lat próbował łączyć jednocześnie dwie role: badacza-intelektualisty i menedżera szkolnictwa wyższego, ale nie jest to szczęśliwa kombinacja. „Zaangażowanie w zarządzanie odbywało się kosztem pracy badawczej. A i tak moje życie okazało się w jakimś sensie niepełne, bo byłem bez reszty pochłonięty mymi dwiema rolami” – rozważa. Dlatego zdecydował, by w czasie, który mu pozostał, skoncentrować się na nauce i pracy badawczej.
Lidia Jastrzębska
PS. O co chodzi z „Kosmosem”? To skrót od kosmopolita. Tą ksywkę Andrzej Koźmiński zyskał jeszcze w szkole podstawowej dzięki francuskojęzycznej babci, która rozmawiała z wnukiem wyłącznie po francusku. Ksywka powędrowała za nim do liceum Rejtana i w świat, i w rezultacie oznaczała otwarcie na świat. Na zachodni świat – jak piszą autorzy książki.
Prof. dr hab. Andrzej Koźmiński jest ekonomistą i socjologiem specjalizującym się w problematyce zarządzania i transformacji ustrojowej, założycielem i wieloletnim rektorem, a obecnie Honorowym Prezydentem Akademii Leona Koźmińskiego