REKLAMA


REKLAMA


Rozmowa z  dr hab. inż. Tadeuszem Pomiankiem, prof. WSIiZ, Prezydentem Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.

- Na początku grudnia br. Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie wspólnie z Koalicją Klimatyczną zorganizowała I Ogólnopolską Debatę pod hasłem „Nasza planeta – nasza wspólna przyszłość”, podczas której o niezbędnych dla klimatu i rolnictwa rozwiązaniach rozmawiało ponad 200 naukowców, aktywistów, polityków, samorządowców, przedstawicieli sektora rolniczego, ekologów, studentów. Wszyscy jesteśmy podobnego zdania – podsumowywał pan tę debatę – pora na daleko idące zmiany i wiemy, że nie mamy już czasu. O jakich zmianach mówimy?

- Ludzkość stoi przed trzema głównymi wyzwaniami cywilizacyjnymi: ocieplenie klimatu, degradacja środowiska, lawina odpadów z tworzywami sztucznymi na czele. W walce o uchronienie się od katastrofy klimatycznej skupiamy się przede wszystkim na ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych związanych z produkowaniem energii, jednak zbyt mało mówimy o innym, równie destrukcyjnym zagrożeniu, jakim jest przemysłowa produkcja żywności, która generuje ok. 35 proc. całkowitej emisji gazów cieplarnianych. Za szczególnie szkodliwy dla naturalnego środowiska uznaje się przemysłowy system produkcji mięsa i mleka. W procesie hodowli zwierząt emitowany jest głównie metan i podtlenek azotu, przy czym pierwszy daje 26 razy większy efekt cieplarniany niż dwutlenek węgla, a drugi jest większy aż 265 razy. Zaspakajając konsumpcyjne potrzeby ludzi wprowadzamy niszczące dla środowiska sposoby, nie tylko hodowli, ale również produkcji rolnej, faszerujemy grunty rolne toksycznymi pestycydami, sztucznymi nawozami, które zatruwają ziemię, wodę, niszczą bioróżnorodność. I niszczymy samych siebie, otyłość lokuje nas w światowej czołówce i to jeden z przykrych objawów obecnego systemu produkcji i konsumpcji żywności.

- A remedium to?

- Rozwiązaniem jest stopniowa transformacja systemu produkcji żywności. Ja to nazywam ucieczką do przodu. Konieczne jest stopniowe odchodzenie od przemysłowego produkcji żywności na rzecz ekologicznej uprawy rolnej i chowu trzody w harmonii z przyrodą. Trzeba postawić na żywność, którą produkuje się szanując środowisko, ale jednocześnie ograniczyć nadmierne spożycie białka zwierzęcego na rzecz roślinnego. Zyska na tym jakość żywności i nasze zdrowie, ponieważ w wyniku tej przemysłowej produkcji żywności jemy mięso kiepskiej jakości i jemy go za dużo. Statystyczny Polak zjada ok. 75 kg mięsa rocznie, tymczasem według wskazań WHO i Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego optimum wynosi 25 kg rocznie, więcej już nam szkodzi. Dziś stoimy przed takim wyborem: albo jesteśmy przywiązani do naszego modelu konsumpcji i stylu życia, czyli mówiąc wprost do bezrefleksyjnej cywilizacji żarcia, i bezwiednie zmierzamy do katastrofy, albo w sposób zdyscyplinowany i konsekwentny ograniczamy spożycie mięsa na rzecz roślin i owoców. Motywacją dla takich działań jest ratowanie „dobrego jutra” nas, naszych dzieci i wnuków.

Moja propozycja transformacji ma umiarkowany charakter w stosunku do rozwiązań sugerowanych przez naukowców brytyjskich lub amerykańskich, a jego podstawą jest ograniczenie w Polsce łącznej konsumpcji mięsa i ryb z 85 kg /osobę do 45 kg ( w tym 20 kg ryb i owoców morza). Należy także stopniowo likwidować eksport mięsa z ferm przemysłowych, skoro są tak toksyczne dla środowiska. Pozwoli to na obniżenie rocznego zużycia wody o przynajmniej 30 mld ton, czyli niemal o 50 proc.; na radykalną redukcję stosowanych chemicznych środków produkcji (nawozy sztuczne, pestycydy), czy też antybiotyków w chowie przemysłowym; na uwolnienie nawet 8 mln ha gruntów rolnych, które powinny być przeznaczone na produkcję białka roślinnego i innych roślin korzystnych dla zdrowia, a mniej uciążliwych dla środowiska oraz duże obniżenie emisji gazów cieplarnianych – o co najmniej 70 mln ton ekwiwalentu CO2. Wskazałem także konkretne źródła sfinansowania takiej transformacji oraz omówiłem konieczne zmiany w systemie organizacji i wspierania rolnictwa.

- To jest trudne wyzwanie i to w kilku wymiarach…

- Bardzo trudne, ponieważ przede wszystkim narusza interesy, jakie stoją za przemysłowym systemem produkcji w rolnictwie, tych międzynarodowych koncernów, które zmonopolizowały środki produkcji, opanowały rynek chowu przemysłowego, produkcji nasion, nawozów i pestycydów oraz sieci handlowych. Pogoń za zyskiem niszczy naszą planetę, a co więcej – jesteśmy straszeni, że rezygnacja z przemysłowej produkcji żywności doprowadzi ludzkość do głodu. Ale zmiany muszą dotyczyć również indywidualnych przyzwyczajeń ludzi, którzy są nie tylko rolnikami i producentami, ale też konsumentami żywności. I to do nich wciąż trzeba zwracać się z całym tym pakietem wiedzy o zagrożeniach ich zdrowia i życia.

 - Postulat ograniczenia mięsa, który dla wielu jest dużym wyzwaniem, stał się elementem doraźnej gry politycznej, np. straszeniem że UE chce nas zmusić do jedzenia robaków, co utrudnia rzetelne dotarcie z taką wiedzą do społeczeństwa.

- Ten skrajny przykład propozycji propagowany przez niektórych brytyjskich naukowców wykorzystali niedawno nasi populiści na użytek wyborów, zamiast promować politykę powolnego odchodzenia od kiepskiego mięsa na rzecz zdrowej żywności. Polsce potrzebna jest przede wszystkim długofalowa polityka rolna, której nie było i nadal nie ma. Jest to konieczne również po to, żeby przekonać rolników, że może być tworzony rzetelny system, że nikt ich, tak jak w połowie lat 90. nie zrobi „w konia” i nie zostaną nagle wyrzuceni na bruk.

- To jeden z grzechów polityków?

- Tak, ponieważ kiedy do Polski zawitał, za naszą zgodą, międzynarodowy koncern hodowli trzody chlewnej, to w ślad za nim powstawały na masową skalę fermy hodowlane i monokulturowe uprawy dostarczające pasze dla zwierząt. Nie przygotowaliśmy się do tej inwazji. To spowodowało, że błyskawicznie spadła liczba średnich i małych gospodarstw rolnych, które nie miały szans na utrzymanie się, bo przestały być dochodowe. I o ile można zrozumieć ówczesnych polityków, bo system przemysłowej produkcji żywności w latach 90 dopiero się rozpędzał i nikt nie był w stanie przewidzieć, jakie będę tego fatalne skutki, to już nie można rozgrzeszyć ich za to, że zgodzili się na dyktat sieci handlowych, które rozmawiały tylko z dużym producentem, średnim dyktowały warunki, co spowodowało, że znikły małe przetwórnie, masarnie, miejsca, gdzie rolnik mógł sprzedawać swoje plony. Przestała istnieć cała infrastruktura, pozostały monopole handlowe i monopole produkcyjne, na ich marginesie są rolnicy, którzy z trudem próbują sprzedawać przez siebie wytworzoną żywność.

- Często podkreśla pan, że te patologie generuje także polityka unijna.- Kiedy weszliśmy do UE zostało ok. 1,4 mln gospodarstw rolnych, przy czym tylko ok. 400 tys. produkuje coś na rynek. Jak do tego doszło, mówiłem wcześniej. Dotacje bezpośrednie idą głównie do dużych, monokulturowych upraw i ferm przemysłowych. Ale otrzymuje je także ok. 800 tys. niby – rolników (7 mld zł /rok), którzy nie uprawiają ziemia oddało ją np. w bezumowną dzierżawę. W takiej sytuacji część dotacji zamienia się w socjal, a część wspiera rolnictwo przemysłowe! Najwyższa pora aby m.in. znacznie większa część dopłat bezpośrednich i środki z Zielonego Ładu wsparły produkcję zdrowej żywności. Wielu członków UE robi to skutecznie. Pora się od nich uczyć.

- Od kogo?

- U nas taką ekologiczną żywność produkuje się zaledwie na powierzchni 3 proc. upraw rolnych, podczas gdy w Czechach na 15 proc powierzchni., w Estonii na 20 proc, w Austrii na 25 proc. Francja ma duże osiągnięcia, rynek niemieckich produktów ekologicznych jest 60 razy większy od polskich. My zupełnie jesteśmy na marginesie, więc uczmy się od nich, ponieważ oni funkcjonują w tej samej Unii, w tym samym systemie finansowania rolnictwa. To się da zrobić, zwłaszcza jeśli wprowadzi się na dużą skalę edukację społeczeństwa. Więc myśląc o polskim rolnictwie, trzeba zdecydowanie sobie powiedzieć, że karta historii dotycząca przemysłowej produkcji właśnie się zamyka. Owszem, trzeba wesprzeć gospodarstwa stosujące przemysłowy system produkcji, jeśli chcą współtworzyć rynek zdrowej żywności albo do widzenia. A z drugiej strony ci, którzy już produkują zdrową żywność, muszą mieć gwarancję, że to, co wyprodukują będzie kupione, i to po dobrej cenie. Tak już jest w dużej części Unii, tylko nie w Polsce!

- Domyślam się, że takie tytuły pańskich tekstów jak: Cywilizacja żarcia; Cywilizacja samobójców; Czeka nas katastrofa, mają nas – polskie społeczeństwo – obudzić i co najmniej zaniepokoić.

- Uważam, że bez uruchomienia emocji związanych z tak ważnym elementem naszego życia jak żywność, te pożądane zmiany są mniej prawdopodobne, Niebezpieczny jest ten błogi spokój lub przekonanie, że nic się nie da zrobić, dlatego trzeba wstrząsać i pokazywać źródła wyjścia, wciąż docierać w wielostronny sposób do ludzkich umysłów i emocji. Trzeba też głośno mówić o faktycznych kosztach żywności przemysłowej, skończyć z dopłatami za koszenie trawy, przekazać je na przekwalifikowanie i aktywizację zawodową rolników, którzy będą produkować zdrową żywność na rynek. Ale najpierw trzeba to zrozumieć, a potem wymuszać takie działania na politykach. Ale jestem przekonany, że w tym nieszczęściu, jakie mamy trzeba szukać szansy. Jeśli zaczniemy zrzucać z siebie balast przemysłowej produkcji żywności, to wszyscy wygramy. Zyska nasze zdrowie, środowisko i klimat a rolnicy i wieś otrzymają szanse na rozwój i pomyślność finansową.

- Czy debata stanie się impulsem do naprawiania polskiego rolnictwa? Czy widoczne było zainteresowanie, może determinacja do takich korzystnych zmian?

- Pocieszamy się, że brało w niej udział sporo polityków, którzy przejmują rządy w Polsce i ich deklaracje były zbieżne z naszymi postulatami. Oczywiście próbowali ściągnąć nas na ziemię, próbując pokazać obecne uwarunkowania polityczne, ale nie negowali, że to właściwy kierunek. Otrzymali od nas jednoznaczny sygnał, że dostaną raport z przedstawieniem konkretnych działań i zobowiązanie, że co dzień jesteśmy do ich dyspozycji. Debata będzie organizowana co roku i będzie mobilizować polityków do wprowadzenia pilnych i koniecznych zmian w systemie produkcji żywności. Debata to też sposób na konsolidację całkiem dużego środowiska ludzi dobrej woli, świadomego konieczności zmian. Bo w Polsce jest mnóstwo organizacji proekologicznych, ale są rozproszone. A tu jest szansa na to, że możemy swoje umiejętności, swoje doświadczenia dodać i podarować władzy, która powinna razem z nami zabrać się do skutecznych rozwiązań. Wspólnie zaczynamy przygotowywać scenariusze przejścia od tego co jest, do tego, co powinno być. Pomogą nam w tym seminaria organizowane od lutego przyszłego roku w każdym województwie z dobrze wybranymi partnerami, których celem jest poznanie miejscowych uwarunkowań. W ten sposób zgromadzimy bazę służącą do budowania konkretnych scenariuszy. Uzupełnieniem tej bazy będzie analiza rozwiązań w ośmiu krajów UE, w których te zmiany poszły najdalej, od strony prawnej, technologicznej, organizacyjnej. Systematycznie będziemy publikować zebrane i opracowane materiały, bo uważamy, że jest to proces edukacji społeczeństwa, władzy, mediów. Chcemy się dzielić naszą wiedzą, żebyśmy wspólnie rozumieli, gdzie jesteśmy i dlaczego takie rozwiązania będziemy proponować.

- Jeśli chodzi o edukację, to właśnie jest na to dobry moment…

- Takie są nasze plany, natychmiast po nominacji przekażemy nowej pani minister edukacji propozycję, żeby już od przedszkola wprowadzić naukę o ekologii, ale w taki sposób, żeby młode pokolenie rozumiało przyrodę, rozkochało się w tym niezwykłym świecie, a nie uczyło encyklopedycznych faktów. Chcielibyśmy także przedstawić pani minister przygotowany w detalach nasz system finansowania edukacji, który musi być związany z jakością pracy. I my wiemy, jak to zrobić. Bo stan finansów publicznych jest kiepski, ale żeby go naprawić, trzeba nagradzać jakość.

- Panie Profesorze, jaki impuls skłonił pana do tych badań, analiz i aktywności dotyczącej rozwiązywania tych trudnych wyzwań cywilizacyjnych?

- Po pierwsze jestem człowiekiem ze wsi, pomagałem rodzicom w uprawach rolnych, pasłem krowy, byłem blisko przyrody, którą bardzo polubiłem; po drugie z powodów własnych problemów żywieniowych zainteresowałem się tym co jemy; po trzecie mam czwórkę wnucząt, zdaję sobie sprawę, co może się wydarzyć w wyniku tak intensywnej degradacji przyrody i nie mogę być wobec tego bezczynny. A po czwarte – zorganizowałem uczelnię, gdzie jest wiele tysięcy studentów i ponad 60 tys. absolwentów, to ja i moi współpracownicy mamy obowiązek coś dla nich zrobić, żeby ich przyszłość nie była straszna. To wszystko przełożyło się na determinację, by działać. Trzy lata temu przekonałem prof. Wojciecha Misiąga, znakomitego finansistę, członka uczelnianej społeczności, żeby zabrać się za tzw. prowincję, czyli za rolnictwo i wieś. Przez trzy lata jego zespół przygotował dwie monografie, w pierwszej opisał stan rolnictwa w Polsce, jak marnujemy pieniądze, jak to wszystko jest źle zorganizowane, a w drugiej, którą wydaliśmy w kwietniu br., są 54 konkretne rekomendacje, o tym jak rolnictwo trzeba przebudować, jak mądrze wykorzystać pieniądze, żeby służyły produkcji zdrowej żywności i ochronie środowiska. I mamy nadzieję lokowaną w nowym rządzie, że wreszcie będziemy uszanowani, traktowani jako partnerzy, a naszą wiedzę, nasze działania będzie można wykorzystać dla dobra społeczeństwa. Podkreślmy, że kolejne raporty naukowców, czy też takich organizacji jak FAO i WHO ostrzegają, że destrukcja środowiska naturalnego przyśpiesza. Mamy coraz mniej czasu.

- Dziękuję za rozmowę.

 Rozmawiała Lidia Jastrzębska

Dr hab. inż. dr hab. nauk technicznych Tadeusz Pomianek, prof. WSIiZ, zajmował się organizacją infrastruktury okołobiznesowej w obszarze edukacji i doradztwa oraz budową uczelni, od kilku lat jest zaangażowany w badania i analizy dotyczące rozwiązania kluczowych wyzwań cywilizacyjnych.

© 2022 Perspektywy.pl   O nas | Polityka Prywatności | Znak jakości | Reklama | Kontakt!!!