REKLAMA


REKLAMA


Przyznam, że szlag mnie trafia, gdy widzę, ile jest produkowanych tych pseudodyplomów MBA – mówi dr hab. prof. SGH Rafał Mrówka, dyrektor biura programów MBA w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie w rozmowie z Renatą Kim z Newsweek Polska.  

NEWSWEEK: Kiedy zauważyliście, że poziom studiów MBA w Polsce się obniża?

Prof. Rafał Mrówka: – Dosyć późno. My jako dyrektorzy dobrych programów MBA staramy się pilnować standardów. Ciągle coś modyfikujemy, ubiegamy się o kolejne akredytacje, obniżenie poziomu nigdy nam nie groziło. W pewnym momencie zobaczyliśmy jednak w mediach i w internecie reklamy nowych programów MBA. Konkurencja na rynku MBA istniała zawsze, więc początkowo nie budziło to naszego zdziwienia. Naszą konkurencję mniej więcej znamy, wiemy, kto robi przyzwoite programy, a nagle pojawił się ktoś, kto oferował na pierwszy rzut oka bardzo atrakcyjne merytorycznie warunki.

Atrakcyjne?

– Tak, bo na poziomie reklamy te programy były bardzo ciekawe. Piękne zdjęcia, zajęcia prowadzone stacjonarnie w pięknych miejscach, bo to jeszcze było przed czasami powszechnego online’u. Zaczęliśmy drążyć, wczytywać się w te programy, a przede wszystkim sprawdzać zachodnie uczelnie, które były ich partnerami. I okazało się, że my ich najzwyczajniej w świecie nie znamy. Poza tym intensywność tych programów była zadziwiająco duża, a cena zadziwiająco niska. A przecież wiemy, ile trzeba zapłacić dobremu wykładowcy, ile kosztuje zorganizowanie zajęć. To po prostu się nie spinało finansowo. I wtedy zapaliła się nam żółta lampka.

Już po czasie zrozumieliśmy, że impulsem do uruchomienia tych studiów MBA był nieszczęsny zapis w ustawie o zasadach zarządzania mieniem państwowym z 2016 roku. Wynikało z niego, że z egzaminu na członka rad nadzorczych spółek skarbu państwa zwolnieni są absolwenci studiów podyplomowych MBA.

To była spora zmiana.

– Zwłaszcza, że do tamtego momentu w polskim systemie prawnym nie było zapisu o MBA, a pierwsze programy powstały przecież na początku lat 90. ubiegłego wieku.

Przez lata działaliśmy w strefie niedookreśloności, wyłącznie z zachodnimi partnerami.

Wpadliśmy na pomysł, że możemy robić studia MBA, jeżeli założymy, że to będą studia podyplomowe. Ale zupełnie inne niż normalne studia podyplomowe, które zakładały minimum 160 godzin zajęć, 2 semestry, najczęściej jeden zjazd w miesiącu. Intensywność studiów MBA była większa, bo mieliśmy zachodnie standardy: 500 godzin i to nie lekcyjnych, a zegarowych. Studia standardowo trwają 2 lata, zjazdy są co tydzień albo co dwa tygodnie. My wszyscy, na SGH, na Koźmińskim, Uniwersytecie Warszawskim i Politechnice Warszawskiej, ale także w UE w Poznaniu, Wrocławiu i Krakowie, na Politechnice Gdańskiej w UMK w Toruniu, dostarczamy usługę o bardzo wysokiej jakości, ale też wymagającą od studenta ogromnego wysiłku.

A w 2016 roku okazało się, że opłaca się wejść na ten rynek z pseudo-programem, który się tylko nazywa MBA. A i tak dyplom daje absolwentom takie same prawa jak dyplom renomowanej uczelni.

Uważa pan, że ten przepis został przygotowany z myślą o PiS-wskich nominatach do spółek skarbu państwa?

– Ja mogę się tylko domyślać, chociaż moja ocena polskiej klasy politycznej jest mocno krytyczna, niezależnie od tego, kto akurat rządzi. Przyznam, że kiedy po raz pierwszy usłyszeliśmy, że pojawił się taki pomysł, byliśmy przeszczęśliwi.

 

Cały wywiad można przeczytać na stronie:
Chcemy przywrócić normalność. Pseudodyplomy MBA: szlag mnie trafia! | Newsweek

© 2022 Perspektywy.pl   O nas | Polityka Prywatności | Znak jakości | Reklama | Kontakt!!!