Na przestrzeni ostatnich dwóch dekad chińskie uczelnie dokonały gigantycznego skoku jakościowego. Widać to najlepiej w międzynarodowych rankingach akademickich. Do „Top 100” awansowało już – w zależności od rankingu – od 7 do 10 chińskich uniwersytetów.
Chińskie uczelnie nigdy nie miały pełnej autonomii. Komunistyczna Partia Chin zawsze miała na nich wiele do powiedzenia, na każdym wydziale istniał komitet partyjny, jednak uczelnie cieszyły się pewną swobodą. Ale to się skończyło. Teraz administrację uczelnianą i partyjną zintegrowane w jedno.
Komitet partyjny na uniwersytecie Tsinghua w Pekinie wydał 14 stycznia oświadczenie, w którym ogłosił, że jego biuro połączyło się z biurem rektora uniwersytetu, tworząc nowe Biuro Komitetu Partii, które będzie kierować uczelnią. Proces ten odbywa się w innych uczelniach zgodnie ze sloganem „jedna instytucja, dwie marki”.
Można się tylko domyślać, dokąd ta droga prowadzi. Wielki sukces chińskich uczelni, nie umniejszając determinacji chińskich władz i środków, jaki przeznaczały na rozwój szkolnictwa wyższego, w ogromnym stopniu wynikał z otwarcia na świat, czerpania „garściami” z doświadczeń najlepszych ośrodków badawczych na świecie, przyznajmy, nie zawsze legalnym sposobem. Nie bez znaczenia jest, że setki tysięcy Chińczyków zdobyło wykształcenie na najlepszych uczelniach amerykańskich, europejskich i australijskich.
Już od dwóch, trzech lat w Ameryce i Europie uczelnie oraz ośrodki badawcze ograniczały kontakty z niektórymi chińskimi uczelniami, podejrzewając je o zbyt ścisłe związki z chińską armią, a przez to zagrożenie dla bezpieczeństwa. Po ostatnich posunięciach władz chińskich perspektywa współpracy z uczelniami tego kraju nie jest zachęcająca.
Pomyśleć, że do niedawna sami byliśmy – może nie na drodze – ale na podobnej ścieżce.
Opr. KB